Weronika Książkiewicz ma dosyć bylejakości

Weronika Książkiewicz ma dosyć bylejakości – Weronika gra głównie w komediach, ale chciałaby się sprawdzać w różnym repertuarze.

Poznałem Weronikę Książkiewicz już w łódzkiej Filmówce, kiedy tam wykładałem. O ile dobrze pamiętam, nie była ulubienicą wykładowców i i raczej traktowano ją jako szarą myszkę gdzieś w drugim rzędzie halabardników. Weronika jednak natychmiast przykuła moją uwagę. Nie tylko swoją urodą, ale także niesłychanym talentem, który krył się tuż pod powierzchnią. Pamiętam, że już wtedy jej kibicowałem i po cichu wiedziałem, że to właśnie ona, a nie szkolne prymuski, odniesie sukces i zostanie gwiazdą.

 

Dlatego kilka lat temu, to właśnie ją zaprosiłem do pewnego projektu teatralnego, który był realizowany przez teatr niezależny na tak zwanym offie. Mimo, że miała wtedy już status gwiazdy, przystała na bardzo kiepskie warunki finansowe i realizacyjne. Zgodziła się bez wahania na udział w tym szalonym projekcie; Mieliśmy robić “O miłości” Larsa Norena. Doskonały tekst penetrujący najciemniejsze zakamarki duszy.

 

Jak mniemam, nie tylko sentyment do mnie, jako do byłego jej pedagoga, lecz przede wszystkim właśnie ten tekst zadecydował o tym, że weszła w ten projekt.

 

Niestety z przyczyn czysto ekonomicznych nie doszło wtedy do premiery, pomimo, że mieliśmy już jakieś 90% sztuki ustawionej. Ale w trakcie pracy, Weronika nie tylko okazała się wyjątkowo karną i profesjonalną aktorką, lecz także zaprezentowała mi w pełni swój talent aktorski, który był najwyższej próby.

 

Wielka szkoda, że nie mogliśmy wtedy sfinalizować naszej pracy, ale i tak ogromnie się cieszę, że miałem ten wielki przywilej z nią pracować.

 

 

 

Weronika Książkiewicz ma dosyć bylejakości

 

 

 

 

Weronika Książkiewicz ma dosyć bylejakości, bo zwiększył się jej apetyt na życie

Mogła zostać baletnicą, nie wytrzymała jednak katorżniczej dyscypliny. Zwróciła się w stronę aktorstwa – ale rozwinęła w pełni skrzydła dopiero po czterdziestce. Pisze Paweł Gzyl w „Dzienniku Polskim”.

 

Do tej pory postrzegaliśmy ją jako sympatyczną blondynkę z komedii romantycznych w rodzaju „Planeta singli”. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że drzemie w niej potencjał na ciekawą aktorkę dramatyczną. Dowiedzieliśmy się tego dopiero niedawno za sprawą jej ostatnich występów. Najpierw w przejmujący sposób zagrała żonę alkoholika w „Powrocie do tamtych dni”, potem twardą policjantkę w „Furiozie” i wreszcie zabawną panią inspektor w „Herkulesie”. W ten sposób pokazała, że ma nie tylko urodę, ale i talent.

 

– Kiedy ma się konkretny wizerunek, to te odmienne propozycje raczej nie przychodzą. Nie można więc czekać aż taka rola spadnie nam z nieba, tylko trzeba nad tym konsekwentnie pracować ze swoją agencją. Tak było w moim przypadku. Wielu propozycjom powiedziałam „nie” – ale nie dlatego, że były złe, tylko dlatego, że były bardzo podobne do tego, co dotychczas robiłam. Zdawałam sobie sprawę, że trochę muszę odczekać – mówi w „Gazecie Krakowskiej”.

 

Dzieciństwo bez słodyczy

Jej mama chciała zostać baletnicą, więc wyjechała do Moskwy na studia. Tam poznała przystojnego Rosjanina, w którym zakochała się na zabój. Owocem tej miłości okazała się Weronika. Ponieważ mama chciała ukończyć studia, podrzuciła córeczkę swym rodzicom do wychowania. W efekcie to pod ich opieką dziewczynka spędziła swoje pierwsze trzy lata w Poznaniu. Raz na jakiś czas odwiedzała jedynie mamę i tatę w Rosji.

 

– W Moskwie studiowali moi rodzice, a w Poznaniu mieszkali dziadkowie. I kiedy przyjeżdżałam do rodziców, nie mogłam się doczekać wycieczki do sklepu Świat Dziecka. To był kilkupiętrowy budynek od dołu do góry wypełniony zabawkami, a wchodzących witał niebotycznych rozmiarów zegar w kształcie słońca. Czułam się tam jak w raju. Tym bardziej że to były czasy, kiedy w polskich sklepach nic nie było – wspomina w Onecie.

 

Niestety: związek Polki i Rosjanina nie przetrwał próby czasu. Mama wróciła wtedy do Poznania i została nauczycielką tańca. Nic więc dziwnego, że jej córka od małego wyrywała się do baletu. Z czasem trafiła do odpowiedniej szkoły, gdzie szybko okazało się, że czeka ją katorżnicza praca i szereg wyrzeczeń. Na pewno nauczyła się tam jednak jednak wytrwałości i konsekwencji.

 

– Balet to jedna z najpiękniejszych form sztuki, która jednak wymaga ogromnych poświęceń. Miałam dosyć reżimu, rywalizacji, tresury. Byłam zmęczona, choć dopiero teraz, jako dorosła kobieta, mam pełną świadomość, jaki to dla dziecka wysiłek fizyczny i psychiczny. W każdy poniedziałek nas ważono. Oczywiście, im mniej kilogramów, tym lepiej. A ja nigdy nie byłam drobinką. Musiałam trzymać się diety, słodyczy właściwie nie jadłam – opowiada w „Gali”.

 

Komedia za komedią

Baletowy reżim sprawił, że już w liceum Weronika przekierowała swe zainteresowania w stronę aktorstwa. Uczyła się w klasie o profilu teatralnym i po maturze zdała do łódzkiej filmówki. Wtedy wreszcie porzuciła uciążliwą dietę i nabrała kobiecych kształtów. Nic więc dziwnego, że kiedy skończyła szkołę, szybko upomniał się o nią nie tylko teatr, ale również telewizja i kino.

 

– Na pewno na początku kariery obsadzano mnie na podstawie tego, jak wyglądam. Ale to naturalne: tak zawsze jest w przypadku aktorów, którzy dopiero wchodzą do zawodu. Doszłam jednak do momentu, gdzie udaje mi się zmienić tę ścieżkę. Nie myślałam jednak nigdy, że mój wygląd jakoś miałby mi szczególnie przeszkadzać, albo też pomagać. Jestem, jaka jestem – i muszę to zaakceptować – deklaruje w „Dzienniku Polskim”.

 

Kiedy stała się rozpoznawalna, zaproszono ją do udziału w „Tańcu z gwiazdami”. Myślała, że będzie mogła pokazać tam swoje taneczne umiejętności, tymczasem nagłe dolegliwości sprawiły, że musiała się wycofać. Okazało się, że ma guza na kręgosłupie i potrzebna jest natychmiastowa operacja. Całe szczęście zabieg się udał i po kilku tygodniach żmudnej rehabilitacji mogła wrócić na plan.

 

– Faktycznie – dużo gram w komediach. Ale niekoniecznie romantycznych. A to dlatego, że ja się dobrze czuję w tym gatunku. Lubię mieć świadomość, że dzięki mnie ludzie dobrze się bawią i relaksują. Że odrywam ich swoją grą od ich codziennych problemów. Ale nie ukrywam, że jak każdy aktor, chciałabym się sprawdzić w różnym repertuarze – podkreśla w „Gazecie Krakowskiej”.

 

Mucha w smole

Piękna Weronika wzbudzała nieustanne zainteresowanie otaczających ją mężczyzn. Długo wśród nich przebierała, by w końcu związać się z biznesmenem Krzysztofem Latkiem. Zdecydowała się nawet na dziecko z nim, ale ku zaskoczeniu wszystkich, mężczyzna zerwał znajomość z Weroniką zaledwie trzy miesiące po tym, jak urodziła ich syna Borysa. Potem aktorka była kojarzona z reżyserem Mitją Okornem, ale w końcu oficjalnie zadeklarowała, że to tylko przyjaźń.

 

– Trudno znaleźć drugą połówkę. Chociaż chyba chodzi nie o szukanie, tylko o otwartość na drugiego człowieka. Kogoś, kto nas akceptuje w stu procentach i kogo my akceptujemy. Mówi nam się, że miłość to patrzenie w tym samym kierunku, wspólnota pragnień. Ja tak nie uważam. Lepiej się z kimś uzupełniać. Kobiety przyjaciółki są w moim życiu punktem stałym, z mężczyznami sprawa jest dużo bardziej skomplikowana – oznajmia w Onecie.

 

Początkowo Weronika była w złych relacjach z ojcem swego syna, z czasem jednak złagodniała. Na pewno wpłynęło to dobrze na małego Borysa, który początkowo był wychowywany tylko przez mamę i babcię. Macierzyństwo pozwoliło aktorce znaleźć życiowy balans. Nie była już tak na sobie skoncentrowana, otworzyła się więc bardziej na innych. Pomogła jej też w tym kabała – bo za namową znajomej, zapoznała się naukami tej żydowskiej mistyki.

 

– Czułam się jak mucha w smole – nie mogłam ruszyć się ani do przodu, ani do tyłu. Zapytałam sama siebie, czy to już jest to życie, o którym marzyłam. Praca, dom, praca, dom, a w końcu cmentarz? Niemożliwe, ja tak nie chcę! Nie chcę już bylejakości, zwiększył mi się apetyt na życie. Teraz mam zamiar dawać z siebie jak najwięcej. Żeby życie było jak najlepsze, a nie letnie. Chciałam się rozwijać, mieć w sobie więcej spokoju, być tu i teraz. Podziałało. Teraz mam więcej energii, pasji, radości. Zaczynają mnie otaczać fajniejsi ludzie – deklaruje w „Gali”.

 

Paweł Gzyl

 

https://e-teatr.pl/-ksiazkiewicz-ma-dosyc-bylejakosci-bo-zwiekszyl-sie-jej-apetyt-na-zycie-39391