Jak nam się wciska pseudo-sztukę

Jak nam się wciska pseudo-sztukę – Andrzej Chichłowski znowu totalnie masakruje mafijny układ w polskim teatrze wciskania widzom kitu.

Spółdzielniane towarzystwo wzajemnej adoracji w polskim teatrze ma się znakomicie i zdominowało prawie całkowicie polski teatr instytucjonalny.
Andrzej Chichłowski, nie przebierając w słowach, obnaża mechanizm, który pozwala tym szkodnikom teatralnym promować największe katastrofy teatralne, jako wielkie arcydzieła i pokazuje, jak nam się wciska pseudo-sztukę, pod pozorem, że niby to jest sztuka przez duże SZ.

 

Dzięki, Andrzejku za odwagę.

 

 

 

Jak nam się wciska pseudo-sztukę

 

 

 

 

Jak nam się wciska pseudo-sztukę

Napisałem, bo musiałem.

Znam wielu inteligentnych ‘’artystów’’, dramatopisarzy, poetów, reżyserów itp., którym nie tylko wydaje się, ale wręcz wierzą w to, że są artystami.

 

I znam wielu recenzentów sztuki wszelakiej, którzy z tylko sobie znanych powodów artystami być zapragnęli, ale im się nie powiodło, gdyż Bozia talentu nie dała. To znaczy, dała, ale akurat do innych czynności. Oni jednak też są inteligentni i ambitni i uparli się, żeby mimo wszystko sztuce zrobić krzywdę. Postawili na swoim i zajęli się nią od dupy strony.

 

Już od dawna wiadomo, że między ‘’artystami’’ i wieloma niedoszłymi artystami, czyli recenzentami istnieje cudowna symbioza. Jedni na drugich żerują za obopólną zgodą i żyć bez siebie nie potrafią. Samotnie nie przeżyliby w ‘’branży’’ i z pewnością musieliby zabrać się za pracę bardziej pożyteczną, której nie znoszą i którą gardzą.

 

Dla tych ‘’niedoszłych’’ – im ‘’sztuka’’ mniej zrozumiała, tym więcej mają o czym pisać. Mogą puszczać wodze wyobraźni, mogą wynajdywać w niej (sztuce) rzeczy, których nie posiada, a co najważniejsze, mogą udawać, że się na sztuce znają.

 

Sam twórca często oczy szeroko otwiera, dowiadując się, co stworzył.

 

Recenzenci – ‘’niedoszli artyści’’ – (nie wszyscy oczywiście) w sztukach zaprzyjaźnionych ‘’artystów’’, są zdolni odkryć głębię, której owe nie posiadają, potrafią odkryć drugie, trzecie i kolejne dna, i dużo więcej.

 

Inteligentni ‘’artyści” naprawdę są inteligentni. Ich dramat (a tak naprawdę to nasz dramat, dramat odbiorców) polega na tym, że w przypadku reżyserów, piękne idee, które zrodziły się w duszach (sorry, w głowach) ‘’artystów’’, nie przechodzą przez teatralną rampę. Powstały w ich wyobraźni i powiedziały – STOP, nigdzie nie idziemy. Piękne, a takie złośliwie i uparte! Zległy sobie na deskach scenicznych i ani rusz. Taka już widać uroda idei, szczególnie pięknych.

 

Stąd reżyserzy, często w wywiadach przedpremierowych tłumaczą niedorozwiniętej publiczności, o co w przedstawieniu chodzi. Piękne idee nie wiedzą jednak, że Inteligentni ‘’artyści’’ też są uparci i niezrażeni nadal będą obdarzać je nieodwzajemnioną miłością.

 

Inteligentni ‘’artyści’’ nie są jednak na tyle inteligentni, żeby zrozumieć, że w prawdziwej sztuce nie o idee chodzi, lecz o człowieka. Człowiek = emocje. Idea = propaganda. Kiedy reżyser mówi, że zrobi przedstawienie o alkoholizmie, narkomanii, polityce, to już wiem, że będzie to sztuka propagandowa i mało mnie interesuje. Gdyby powiedział, że opowie historię alkoholika, narkomana, polityka, to zupełnie inna sprawa.

 

Znam pewnego artystę (bez cudzysłowu), wielbiciela poezji Mirona Białoszewskiego, który uważa go za jednego z najwybitniejszych poetów polskich a nawet światowych. I nie chodzi tu o Białoszewskiego prozaika czy dramatopisarza, ale o poetę. Szczerze zazdroszczę. Nie Białoszewskiemu, ale zazdroszczę jego wyznawcy, że wie, co autor miał na myśli. Ale może on tylko żartował. Wolno mu.

 

Pamiętam, że w szkole średniej zapytałem o tego poetę wspaniałą polonistkę, która o poezji wiedziała dużo, dużo mówiła i mówiła pięknie. Odpowiedziała mi – Jędrek, nie idź tą drogą. Ale cóż… Ów wielbiciel Białoszewskiego mógłby o niej powiedzieć, że jest głupia i o poezji nie ma pojęcia.

 

Z jednej strony mam to szczęście, choć i zarazem nieszczęście, że oglądam sporo przedstawień w Warszawie, i poza nią, i widzę, jak ‘’artyści’’ wciskają widzowi pseudo-sztukę.

 

Może jestem zbyt wybredny, może za wiele oczekuję, ale nie wystarczy mi, że patrzę i widzę, słucham, i słyszę! Do cholery jasnej! Dla mnie to za mało. Chciałbym jeszcze zrozumieć, czego dzieło sztuki ode mnie chce. Nie! Stop! Nie muszę rozumieć, bo sztuka nie jest do rozumienia, tylko do odczuwania. Sztuki nie trzeba rozumieć, ale jeżeli twórca (szczególnie reżyser) coś do mnie mówi ze sceny, to wprawdzie nie muszę rozumieć, ale nie mogę ‘’nie rozumieć’’. Jednak jakieś minimum logiki na scenie powinno obowiązywać. Skomplikowane? Trudno.

 

Przypomniał mi się pewien epizod z początku lat osiemdziesiątych. Do radia zaproszono trzech wybitnych krytyków muzyki poważnej. Poproszono ich o zrecenzowanie tego samego utworu Chopina granego przez trzech pianistów.

 

Jednym z grających był światowej sławy polski pianista, drugim inny wybitny, ale jeszcze nie światowej sławy pianista zagraniczny, a trzecim student czwartego roku wyższej szkoły muzycznej.

 

No i się zaczęło! Światowej sławy pianista zagrał genialnie według wybitnych recenzentów. U drugiego doszukano się drobnych błędów, a w przypadku trzeciego stwierdzono, że jest bardzo utalentowany, ale musi jeszcze sporo pracować. I co się okazało? Okazało się, że krytycy za każdym razem słyszeli to samo nagranie, tego samego utworu, granego przez tego samego, niezbyt znanego pianistę (nazwiska nie pomnę).

 

Dlaczego o tym wszystkim napisałem? Nie wiem. Pewnie z irytacji na to, co się dzieje w naszym rodzimym teatrze. Irytuje mnie fakt, że aktorzy coraz rzadziej grają żywych ludzi, a coraz częściej jakieś znaki, symbole, idee, i Bóg wie co jeszcze. I że przedstawienia teatralne coraz częściej stają się performensami bogatymi w idee zrozumiałymi tylko dla ‘’artystów’’ i do których wystarczyłoby zatrudnić amatorów z ulicy.

 

Mogę zrozumieć, że na dziesięć teatralnych realizacji jedna, dwie mogą się nie udać… ale, żebym ja, na dziesięć wyjść do teatru, z ośmiu, zniesmaczony musiał w trakcie antraktu umykać do domu to się nie godzi.

 

Gdyby ktoś chciał wyśmiać to, co tu wypociłem, to cytując Gogola zapytam – ‘’Z czego się śmiejecie? Z siebie samych sią śmiejecie!’’.

 

Andrzej Chichłowski

 

https://www.facebook.com/a.chichlowski/posts/10209244473744401


#Teatr