Być emigrantem to wielka sztuka

Być emigrantem to wielka sztuka – Nasz genialny felietonista, Wojtek Maryański, kontynuuje swoją arcyciekawą opowieść o Londynie.

Tym razem Wojtek opowiada o Londyńskiej emigracji, a w zasadzie o kilku emigracjach i ich losach. Sam, mówi, że nie ma duszy emigranta, a że być emigrantem to wielka sztuka i momentami dramatyczne doświadczenie.

 

Być emigrantem to wielka sztuka

 

Londyńska emigracja

Zanim podzielę się moimi impresjami na temat parków, pięknych ulic czy teatrów, chciałbym na moment zatrzymać się i opowiedzieć, oczywiście tyle ile zdołałem zapamiętać, o polskiej powojennej emigracji, której centrum znajdowało się właśnie tu, w Londynie. Była to druga emigracja. Podobnie jak pierwsza, Wielka emigracja, po upadku Powstania Listopadowego, ta wymuszona okolicznościami dziejącymi się w kraju, i przemeblowaniami w całej Europie W skrócie. Utracony niepodległy byt narodu. Jak wiadomo, stolicą pierwszej był Paryż. Druga zadomowiła się w Londynie.

Ponieważ Wielka Brytania pozostała przez cały czas II wojny światowej mini kontynentem nie zdobytym przez Niemców, stąd większość polskiej armii i elit intelektualnych, po przegranej kampanii francuskiej w 1940 roku przedostała się do Anglii. Tu powstał Rząd Rzeczypospolitej na uchodźstwie. Tu urzędował Prezydent i Wódz Naczelny armii. Tu znaleźli się polscy piloci, którzy pierwsi dali znak światu, że żyjemy i zamierzamy walczyć do zwycięskiego końca. Ludzie ci, to pokolenie starsze od generacji moich rodziców. Właściwie to pokolenie moich dziadków. Mówię tu o ówczesnych najwyższych przedstawicielach rządu i armii. Jak Prezydenci Rzeczpospolitej na uchodźstwie, Władysław Raczkiewicz, August Zaleski. Generałowie Sikorski, Anders, Sosabowski, Kopański czy Stanisław Maczek. Tu formowano dywizjony lotnicze czy dywizję pancerną generała Maczka.

Wszyscy ci żołnierze niesieni nadzieją zwycięstwa ostatecznego i powrotu do Polski, na skutek znanych teherańsko – jałtańskich manewrów politycznych znaleźli się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Póki byli potrzebni, padały piękne słowa o godnej podziwu odwadze Polaków, ich bohaterstwie i poświęceniu. To złotousty Churchill.

Kiedy nastąpił zwycięski koniec wojny, przedstawiciele Polski nie zostali zaproszeni do londyńskiej Parady Zwycięstwa , mimo iż byliśmy bardzo ważnym i walecznym sojusznikiem.
Anglicy, po wojnie natomiast traktowali Polaków jako obywateli drugiej kategorii, mimo iż doskonale wiedzieli, co mieli nam do zawdzięczenia. Generał Stanisław Maczek, oswobodziciel części Francji i Holandii, musiał nająć się do pracy jako barman, by móc wyżyć, bo z przyznanej mu przez Anglików emerytury wyżyć niestety się nie dało.

Nie wspominam tu o dziesiątkach tysięcy szarych Polaków, żyjących w wielkiej biedzie i codziennej beznadziei. Topiących swoje prawdziwe dramaty w hektolitrach whisky. Żyjących z dnia na dzień. W miejscu o które walczyli, a które stało się ich piekłem na ziemi.

Momentami zastanawiam się dlaczego mam taki do Anglii tak wielki sentyment. Zachowywali się bez wątpienia podle.

Cóż pozostawało więc tym tysiącom nie zasymilowanych, nie znających angielskiego Polaków. Ci lepiej wykształceni zakładali gazety, pisma literackie, teatry, muzea i ogniska polskie. Reszta chwytała się najgorszych, nisko opłacanych zajęć, którymi Anglicy nie byli zainteresowani.

Wszyscy czekali, by spotkać się na corocznych świętach pułkowych czy dywizjonowych, by wspólnie cieszyć się i płakać zarazem topiąc wszystko w alkoholu.

Znałem wielu z tych biednych ludzi. Bywałem na świętach Dywizjonu 303  i pułków z Pierwszej Dywizji Pancernej generała Maczka. Żałuję, że nie starczyło mi na tyle wyobraźni , by przeprowadzić z tymi ludźmi wywiady, czy ponagrywać rozmowy. Mogła by z tego powstać arcyciekawa książka, będąca rodzajem portretu polskiej londyńskiej emigracji.

Byłem młody, zafascynowany nowym dla mnie światem. To praca dla dzisiejszych historyków. Już nie dla mnie.

Pamięć ludzka zawodna. Dziś już nie odtworzę tego wszystkiego, czego świadkiem byłem. Tych ludzi już została maleńka garsteczka. W ich miejsce napłynęła olbrzymia fala, liczona w setkach tysięcy Polaków. Trzecia polska emigracja. Tym razem, zarobkowa. O niej wiem niewiele. Spotykałem tych ludzi, jako pracownik polskiej reklamy, wszędzie w Londynie, w pubach sklepach czy restauracjach. Praktycznie wszędzie. Pod mostami, na nieszczęście też.

Nie mam duszy emigranta. Nie potrafiłbym mieszkać poza Polską. Miałem taką możliwość. Stan wojenny roku 1981 zastał mnie w Londynie. Miałem przedłużoną automatycznie wizę. Miałem prawo pracy. Miałem też propozycję pracy w BBC.

Wróciłem pierwszym lecącym po przerwie samolotem do Polski. Za dużo się napatrzyłem na polskich emigrantów w latach siedemdziesiątych. Być emigrantem to wielka sztuka i momentami dramatyczne doświadczenie.

Wojtek Maryański

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1044691832369786&id=100004869375099


#WojtekMaryański