Perwersyjne party w operze

Perwersyjne party w operze – Dlaczego Aleksandra Kurzak zrezygnowała z udziału w „Tosce”? Bo nie chciała brać udziału w perwersyjnym spektaklu.

Może gdyby teatry w Europie nie były dotowane przez państwo, inaczej wydawałyby z wielkim trudem zdobyte pieniądze, a nie na produkcje nazywane eurotrash, czyli ideologicznymi śmieciami tak, jak to perwersyjne party w Gran Teatre del Liceu.

 

 

 

Perwersyjne party w operze

 

 

 

 

Perwersyjne party w operze

To już nie opera a perwersyjne party! Dlaczego Aleksandra Kurzak zrezygnowała z udziału w „Tosce”?

Rewolucja zaszła tak daleko, że skutecznie okalecza i odziera z resztek przyzwoitości także i świat wyższej sztuki. Zepsucie jest tak wielkie, że gwiazdy opery rzucają rolami. Tak właśnie stało się w przypadku „Toski”. Aleksandra Kurzak i jej mąż Roberto Alagna, raczej liberalnie patrzący na świat, zrezygnowali z ról, bo – delikatnie ujmując – nie chcieli się „wcielać w postacie w inscenizacji zaproponowanej przez Gran Teatre del Liceu”. Co takiego zaproponował autor pato-opery?

 

O sprawie opowiedziała Aleksandra Kurzak, która udzieliła wywiadu „Gazecie Wyborczej”. Obraz opery przedstawionej przez polską artystkę jest porażający. „Tosca” w wizji Rafaela R. Villalobosa – jak to w tzw. sztuce nowoczesnej bywa – stała się jedynie pretekstem do snucia dewianckiej opowieści o zamordowanym w latach 70-tych Paulo Pasolinim, lewicującym pisarzu, reżyserze – i co we współczesnej sztuce zdaje się być najważniejsze – homoseksualiście. Inaczej przecież „sztuki” by nie było.

 

Tak oto na scenie swawolą całkowicie nadzy mężczyźni. I darujmy sobie szczegóły na temat ich wygibasów… Ma być to nawiązanie do filmu Pasoliniego „Salo, czyli 120 dni Sodomy”. Opowiada on o grupie libertynów gwałcących i torturujących młodych ludzi. W filmie – jak czytamy – nie brak „dosłowności”. Opera poszła tak daleko, że jej poprzednie wersje wzbudzały kontrowersje nawet w postępowym świecie, a widzowie byli ostrzegani przed drastycznymi scenami… Cóż, kiedyś mówiono, że muzyka łagodzi obyczaje…

 

Oddajmy jednak głos gwieździe, tłumaczącej powody rezygnacji z roli. Wersja dyplomatyczna brzmi: nie chcieliśmy się wcielać w postacie w inscenizacji zaproponowanej przez Gran Teatre del Liceu. „GW” chciała szybko rozłożyć przeciwnika przerzucając rozmowę na „kwestie światopoglądowe”. Aleksandra Kurzak rozsądnie jednak odbiła piłeczkę wskazując, by nie ubierać tego w piękne słowa. I dodała, że podpisała kontrakt na „Toscę” Pucciniego. Tymczasem okazało się, że powstała nowa inscenizacja. Gwiazda opery nie kryła oburzenia zaistniałą sytuacją i komentarzami o wychodzeniu ze strefy komfortu. „Może jeszcze powinnam jeść odchody w scenie kolacji u Scarpii, bo tak było w filmie Pasoliniego?” – rzuciła.

 

Kurzak mocno zaznaczyła, że jej zadaniem w operze jest śpiewać, zaś w umowie zapisano, że wykona partię „Toski” w operze Puccieniego, a nie „w jakimś pseudofilmie o Pasolinim, który sobie wymyślił reżyser”.

 

Artystka pytała o to, gdzie są granice miedzy sztuką a kiczem tworzonym tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę. Utyskiwała, że brak dziś reżyserów rozumiejących operę, przez co zabijają ten gatunek. Wskazywała, że opera jest dziełem skończonym, pełnym, zaś reżyser operowy nie jest twórcą.

 

Śpiewaczka zaznaczyła, że nie jest tradycjonalistką i uwielbia nowoczesne inscenizacje. „Tosca” Villalobosa przekroczyła jednak granicę. Kurzak wskazywała, że nie chodzi jej o nagość jako taką, bo nie jest pruderyjna i nie przeszkadza jej ona, gdy ma dramaturgiczny sens. „A tu dochodzimy do absurdu. Pedofilia, masochizm, sadyzm… Z jednej strony to odrażające, a z drugiej – pełna groteska. Myślałam, że umrę ze śmiechu, gdy zobaczyłam Scarpię w obroży z sex shopu na szyi. To było nieudaczne… I ja w roli Toski mam się go bać?” – znaczyła na łamach „GW”. I rzuciła znanym przysłowiem mówiącym o tym, z czego to bicza się nie ukręci. To pokazuje jak porażająco niski poziom oferuje „opera” widzom. Całkowity upadek.

 

MeToo i eurotrash na scenie

Ale Kurzak zwraca uwagę na jeszcze jeden ważny aspekt. Otóż w nowojorskiej Metropolitan Opera artyści mieli wykład na temat #MeToo i molestowania seksualnego w pracy. Zawracano uwagę na to, by nie przekraczać granic we wzajemnych relacjach. Równocześnie na deskach europejskiego teatru prezentuje się nagich facetów, sadomasochostów i pedofilów. „I to nie uwłacza nikomu?” – pyta artystka.

 

Śpiewaczka operowa stawia też ważną tezę, a dotyczy ona finansowania sztuki. Otóż w Europie teatry mogą liczyć na państwowe dotacje. Czym się to kończy? Doskonale wiemy i znamy także i z polskiego podwórka. Wiele razy na łamach PCh24.pl zawracaliśmy uwagę na to, że wystawiane na deskach tarów pseudosztuki, podszyte ideologią gender, czy obrażające katolików, nie miałyby szans na zaistnienie, gdyby nie publiczne dotacje. Widz bowiem, a nim jest także mecenas sztuki – „zagłosowałby nogami” i brakiem finansowego wsparcia.

 

I to właśnie zauważa Kurzak mówiąc: „Może gdyby teatry w Europie nie były dotowane przez państwo, inaczej wydawałyby z wielkim trudem zdobyte pieniądze, a nie na produkcje nazywane eurotrash”.

 

Niestety dzieje się inaczej. Patologia w świecie sztuki postępuje. Zaszła tak daleko, że Facebook blokuje zdjęcia ze spektaklu, uznając go za łamiący zasady społeczności. „A w teatrze można?” – pyta Kurzak, wskazując, że opera jest sztuką familijną i do tego rodzaju sztuki wychowuje się od dziecka. Śpiewaczka celnie dostrzega, że nie tak powinno wyglądać odmładzanie publiczności w operze, bo prowokacyjne i nagie treści młodzi ludzie znajdą bez trudu gdzie indziej…

 

Nie trudno zgodzić się z artystką. Doszliśmy do paranoi.

 

MA

 

https://pch24.pl/to-juz-nie-opera-dlaczego-aleksandra-kurzak-zrezygnowala-z-udzialu-w-tosce/


#Tosca