Opalskiego erotyzm i liryzm

Opalskiego erotyzm i liryzm – O fenomenalnym przedstawieniu Józefa Opalskiego „Uczycie nas, jak suknie się podnosi” w Teatrze KTO w Krakowie.

Józef Opalski ciekawie gra tekstami niemieckiego dramaturga. Erotyzm łączy się z liryzmem, ten z krytyczną diagnozą świata, z typowymi dla niemieckiego teatru i piosenki dwudziestolecia międzywojennego aluzjami i wprost wyrażanymi treściami erotycznymi, z filuternym uśmiechem sąsiaduje poważny namysł nad kondycją człowieka współczesnego. To niewątpliwe zalety tego świetnego, muzycznego spektaklu.
„Uczycie nas, jak suknie się podnosi” wg tekstów Bertolta Brechta, Rogera Fernaya, Waltera Mehringa, Hannsa Eislera i Kurta Weilla w reż. Józefa Opalskiego w Teatrze KTO w Krakowie.

 

 

 

Opalskiego erotyzm i liryzm

 

 

 

 

Opalskiego erotyzm i liryzm

Duszy za dużo!

„Uczycie nas, jak suknie się podnosi” wg tekstów Bertolta Brechta, Rogera Fernaya, Waltera Mehringa, Hannsa Eislera i Kurta Weilla w reż. Józefa Opalskiego w Teatrze KTO w Krakowie. Pisze Monika Oleksa w Teatrze dla Wszystkich.

 

Miesiąc po premierze spektaklu „Uczycie nas, jak suknie się podnosi” w reżyserii Józefa Opalskiego na scenie Teatru KTO nadal rządzą teksty Bertolta Brechta, Rogera Fernaya i Waltera Mehringa z muzyką Bertolta Brechta, Hannsa Eislera i Kurta Weilla – tymi słowy artyści zapraszali widzów na kwietniowo-majowe odsłony przedstawienia. Przedstawienia, w którym zainteresowały mnie trzy kwestie: (udane) muzyczne widowisko, na podstawie tekstów Bertolta Brechta, współgranie wszystkich elementów je tworzących, wreszcie zaś przesłanie, wyłaniające się z tejże całości, skonfrontowane z intencją reżysera.

 

Scenografia jest ascetyczna: na scenie, ułożone na planie kwadratu, cztery krzesła, mniej więcej w punkcie przecięcia przekątnych – taboret, wszystko to białe. Z tyłu sceny muzycy ze swymi instrumentami, czarne fraki i pianino stanowią wyraźny kontrast z bielą sceny i nachylonymi nieco plecami tejże. Ten kontrast wzmacnia się gdy pięcioro aktorów, ubranych na czarno, jest na niej; warto podkreślić, że cztery aktorki ubrane są w suknie rodem z dwudziestolecia. Ascetyczność sceny pozwala jeszcze silniej oddziaływać na widzów światłem, cieniem i innymi efektami świetlnymi. Samo widowisko jest udanym przedsięwzięciem. Współistnienie, współdziałanie artystów: muzyków, aktorów, ich śpiewu i słowa mówionego to owoc talentu twórców, ale też profesjonalizmu w pracy nad całością. Agnieszka Bugla-Bylica (skrzypce), Jacek Bylica (kierownik muzyczny, piano), Grzegorz Frankowski (kontrabas) i Andrzej Włodarz (akordeon) to znakomici muzycy, którzy są integralną częścią tego widowiska, szczególnie w pierwszej części, w ascetycznej przestrzeni sceny dają posmak przebywania w jednej z artystycznych kawiarni dwudziestolecia międzywojennego.

 

Spektakl rozpoczyna brechtowo-hamletyczny monolog mężczyzny, który na jego początku zdejmuje z twarzy białą maskę (pośmiertną? hamletyczną? – twarz Bertolta Brechta) i stawia ją na fortepianie; automatycznie nasuwają się dwa skojarzenia – pomnik autora i jednocześnie aluzja do Być albo nie być. A idąc dalej tym torem oraz mając na względzie socjologiczne zaangażowanie niemieckiego twórcy do Mieć czy być? – eseju filozoficznego autorstwa Ericha Fromma napisanego w 1976 roku, szczególnie, że tytuły zestawione ze sobą (w językach angielskim i polskim) brzmią jak gra słów. Gest z maską, tylko w odwrotną stronę, rzecz jasna, powtarza się na zakończenie spektaklu; klamrowość daje poczucie, że żywy w swych tekstach Poeta jest z nami, jest wśród artystów na scenie, a co najmniej patronuje i obserwuje… Jednak z młodym odtwórcą roli tajemniczego mężczyzny – Brechta, w kulminacji też przywódcy gangu, Mackie Majchra, mam największy problem. Najlepiej by było gdyby w trakcie spektaklu tylko śpiewał, bo kiedy mówi wierszem jest nazbyt ekspresyjny, przeteatralizowany, nie panuje nad tekstem. Szkoda, ale nie od dziś wiadomo, że zadanie aktorskie pt. „poezja” jest jednym z najtrudniejszych i niewielu sobie z nim radzi.

 

Józef Opalski ciekawie gra tekstami niemieckiego dramaturga, wykorzystuje na początek song z drugiego finału Opery za trzy grosze, który śpiewa Jenny – Knajpiarka, po chwili dołączają do niej pozostałe kobiety:

 

Uczycie nas, jak suknie się podnosi,
Jak rozkosz dawać, jak podniecać was,
Niech żreć dostanie, kto was o to prosi,
Na wszystko potem przyjdzie czas.

 

Dalej erotyzm łączy się z liryzmem, ten z krytyczną diagnozą świata, z typowymi dla niemieckiego teatru i piosenki dwudziestolecia międzywojennego aluzjami i wprost wyrażanymi treściami erotycznymi, z filuternym uśmiechem sąsiaduje poważny namysł nad kondycją człowieka współczesnego. To niewątpliwe zalety muzycznego spektaklu.

 

W kulminacyjnym momencie przedstawienia, który wydaje się rozdzielać go na dwie spójne części, słuchamy fragmentów Opery za trzy grosze – songu przywódcy londyńskiej mafii, najniebezpieczniejszego człowieka w mieście, owianego romantyczną legendą – Mackie Majchra. Po pierwszej, pogodniejszej części, druga jest chwilami być może bardziej frywolna, ale przede wszystkim większy w niej nacisk położony został na problemy społeczne i kryzys cywilizacji, których wymowa do złudzenia przypomina dwuzdaniową diagnozę Witolda Gombrowicza: Wartość opiera się na potrzebie. Kiedy jest się głodnym chleb staje się wartością. I nie wiem, czy duszy za dużo, czy nie, ale, że człowiek głodny nie filozofuje pokazują wymownie teksty dramaturga.

 

Pod rozwagę warto poddać tę społeczną (i nie tylko!) aktualność Opery; musical miał prapremierę 28 sierpnia 1928 roku. Roman Szydłowski pisał, że autor zdobył nią Berlin, Niemcy, niedługo później świat. Czyżby świat tak mało się zmienił? I władza nadal bardzo kocha teatr (…) władza jest potrzebna aby zboże rosło w odpowiednią stronę. Oraz: drożeje mięso – aby już pozostać tylko przy ironii i „zbożowych” aluzjach, które wzbudziły subtelną wesołość na widowni.

 

Jednak dla mnie istotne pozostaje pytanie o coś więcej. Czy ktoś nazwie to górnolotnie przesłaniem, czy po prostu zamysłem reżyserskim, nie jest tutaj istotne. Istotna jest konfrontacja słów Opalskiego ze spektaklem i pytaniami (raczej diagnozami, jakie stawia). Najprostsza jest diagnoza świata: ten, jaki jest każdy widzi, trawestując nieco fragment jednego z songów: ten świat miał być porządny, a skurwił się jak Kleopatra. Miłość? Jest. Ulotne szczęście? Jest. Niesprawiedliwość? Jest. Pycha władzy. Jest. Wojna? Jest. Nic się widać nie zmieniło, Brecht być może podpisałby się pod słowami Tadeusza Różewicza z książki Matka odchodzi:

 

Na świecie znów się toczy wojna. Jedna ze stu jakie toczą się bez przerwy od końca II wojny światowej aż po dzień dzisiejszy… Mój świat, który próbowałem budować przez pół wieku wali się pod gruzami domów szpitali i świątyń umiera człowiek i bóg, umiera człowiek i nadzieja, człowiek i miłość. (…) poeta! zestarzał się, stoi u „progu śmierci” i jeszcze nie zrozumiał że nóż służy do urzynania głów do urzynania nosów i uszu do czego służy nóż? do ucinania głów… gdzieś tam, daleko? blisko?

 

Dwie części przedstawienia, przedzielone songiem z Opery za trzy grosze, ogląda się i słucha z przyjemnością, tutaj wiara twórców, że publiczność podzieli z nimi radość obcowania z tekstami Bertolta Brechta się spełnia. Trudniej odpowiedzieć na pytanie ile ten spektakl w nas pozostawi i czy da nieco więcej, niż przyjemnie spędzony wieczór w pięknym wnętrzu Teatru KTO.

 

Monika Oleksa

 

https://e-teatr.pl/duszy-za-duzo-37103


#Teatr #JózefOpalski #ŻukOpalski #TeatrKTO #Brecht #Kraków