Artystą być w Polsce

Artystą być w Polsce – Ponad połowa artystów w Polsce zarabia poniżej średniej krajowej, a nawet 30 % poniżej minimalnego wynagrodzenia.

Nie ma uniwersalnej recepty, jak przetrwać, będąc artystą, w tym kraju, ale większość musi nieźle kombinować.

 

 

 

Artystą być w Polsce

 

 

 

 

Artystą być w Polsce

Wielki zawód, czyli ile zarabiają artyści? Większość musi szukać… strategii przetrwania

Często nie stać ich, żeby płacić składki ubezpieczeniowe czy oszczędzać na czarną godzinę. Pracują w kulturze, ale utrzymują się z innych zajęć. Magazynier czy elektryk ma pewniejszy zarobek niż artysta. Pisze Konrad Wojciechowski w „Gazecie Wyborczej”.

 

Na początku września Związek Zawodowy Muzyków RP wystosował prośbę do głównych ugrupowań politycznych, aby ich komitety wyborcze przedstawiły programy dla kultury. Bo sytuacja ekonomiczna artystów jest coraz trudniejsza. „Około 60 proc. ma przychody poniżej średniej krajowej, a około 30 proc. poniżej minimalnego wynagrodzenia. Wiele z tych osób nie jest w stanie opłacać ubezpieczenia społecznego i zdrowotnego. Tymczasem w przestrzeni publicznej, a także niestety w wielu wystąpieniach polityków w ciągu ostatnich lat, nagminnie pojawiają się opinie, że artyści to celebryci, którzy opływają w dostatki” – czytamy w oświadczeniu ZZM RP.

 

– Do naszej organizacji należą przede wszystkim freelancerzy. Nie są ubezpieczeni, a jeśli już płacą składki, to przeważnie z tytułu świadczenia pracy niezwiązanej z zawodem muzyka. Aby zdecydowana większość artystów mogła się utrzymać, musi mieć jeszcze dodatkowe zajęcie. Takie są realia – gorzko komentuje Ryszard Wojciul, członek zarządu ZZM RP.

 

Nie chce się starzeć ani umierać

Zabawa w przetrwanie zaczyna się tuż po studiach. Zuza Gaińska jest reżyserką, aktorką i wokalistką, studia na Wydziale Sztuki Lalkarskiej w warszawskiej Akademii Teatralnej ukończyła 15 lat temu. Od tego czasu żyje w biegu – szuka zleceń, pracuje nad doskonaleniem warsztatu, przygotowuje się do ról. Ma doświadczenie i wie, że nie na każdy casting warto chodzić i starać się o role, które aktorce i tak nie są pisane. Wie też, że łączenie kilku zajęć – co w przypadku środowisk twórczych wydaje się normą – nierzadko budzi sprzeciw pracodawców. Rzucają kłody pod nogi, kiedy człowiek czeka na koło ratunkowe.

 

– Po studiach grałam w teatrze, a równocześnie prowadziłam zajęcia w domu kultury. Dyrektor ośrodka był na mnie wściekły, że mam drugą pracę – w zawodzie – i jeżdżę po całym świecie na festiwale. Innym razem wyrzucono mnie z castingu, bo przyszłam w T-shircie z podobizną znanego aktora, która rozjuszyła jurorów. Wyzysk i mobbing – to normalka w tej branży. Sami siebie nie szanujemy, więc jak ludzie mają nas szanować? Ich zdaniem artysta powinien się wziąć do uczciwej roboty. A my uczciwie pracujemy, gdyby tylko traktowano nas uczciwie… – zawiesza głos Gaińska.

 

I podaje przykłady, jak traktuje się aktorkę. Ktoś dzwoni i prosi o nagranie audiobooka za darmo. Albo zaprasza na swój wieczór autorski do czytania poezji zgromadzonym, ale o pieniądzach nie wspomina. Raz Gaińska napisała na Facebooku, że szuka pracy. – Odezwało się kilka osób. Ktoś zaproponował, że zapłaci mi 50 zł za skopanie ogródka. Ktoś inny poradził, żebym poszła do ośrodka pomocy po jedzenie. Ale ja miałam co do garnka włożyć, nie miałam płatnego zajęcia – tłumaczy artystka.

 

Ze zleceniami różnie bywa – raz są, raz ich nie ma. W tej chwili karta się odwróciła i Gaińska ma co robić – przygotowuje spektakl dla dzieci, podcast literacki, prowadzi dyskusyjny klub książkowy i realizuje kilka projektów muzycznych z uznanymi artystami. Jest dobrze, bo jest praca. Ale w pandemii było fatalnie. A rząd się nie wykazał. Nie pierwszy raz. – Przyznano mi 3 tys. zł postojowego na trzy miesiące. To jeszcze nic, kiedy kilka lat temu zaszłam w ciążę, zostałam sama i straciłam zlecenia, jedyne, co państwo miało mi do zaoferowania, to miejsce domu samotnej matki i dodatek 250 zł miesięcznie. To ja dziękuję za taką pomoc – opowiada Gaińska.

 

Skoro brakuje oparcia w systemie, artyści muszą kombinować. Wynajmują wspólnie mieszkanie i dzielą się opłatami. Albo z braku zleceń rejestrują się w urzędzie pracy jako osoby bezrobotne, żeby chociaż przez jakiś czas pobierać zasiłek i mieć z czego żyć. Własna działalność? Gaińskiej się nie kalkuluje, bo z czego co miesiąc opłaci ZUS, księgowość, kiedy nagle skończą się zlecenia, a na kolejne przyjdzie poczekać pół roku?

 

Pytam, jak sobie radzi. – Wyszłam za mąż za mężczyznę, który ma etat – odpowiada. – I dzięki niemu uzyskałam ubezpieczenie. Przez lata nie miałam prawa do opieki zdrowotnej; cud, że nic mi się nie stało. Na państwo przestałam liczyć. A co do przyszłości, nie chcę się starzeć, iść na emeryturę ani umierać – taki mam plan.

 

Od zlecenia do zlecenia

– Nie będę zmieniać zawodu – stanowczo zaczyna naszą rozmowę Aldona. – Pochodzę z artystycznej rodziny. Całkiem świadomie podjęłam decyzję, żeby pracować w kulturze, choć praca twórcza wiele mnie kosztuje, a zarobki są z tego coraz mniejsze. Pozostaje zacytować klasyka: „To nie tak miało być, zupełnie nie tak”.

 

Aldona jest tłumaczką filmów i seriali. Ale na dobrą sprawę łapie każdą fuchę, co tylko się da. I jak sama mówi o sobie – biegnie od dubbingu do reklamy, od reklamy do teatru. Artysta to człowiek zaradny albo głodujący. Wychodzi na scenę jak na ring i musi się boksować o zlecenia. Jedną rundę wygra, drugą przegra, czasami nie ma siły, pada na deski, ale wstaje, zanim uderzą w gong, żeby być gotowym do dalszej walki, bo gdy dzwoni telefon, to znak, że ktoś przychodzi z propozycją. A lepiej nie odmawiać, bo kolejnej oferty można prędko nie doczekać.

 

Bokserska metafora podoba się mojej rozmówczyni. Dodaje jedynie, że nie każdy bije się w najcięższej wadze, czyli jest popularny i nie musi zabiegać o uwagę. – Niewiele osób w mojej branży ma stałą umowę. A nawet jeśli ma etat, to i tak dostaje najniższe wynagrodzenie, odprowadzając śmieszne składki do ZUS. Reszta podpisuje umowy o dzieło i dostaje malejące z roku na rok wynagrodzenie. Trzeba się naharować, aby zarobić na rękę 3,5 tys. zł – zauważa Aldona. Przy takich dochodach nie ma sensu zakładać firmy. No bo kogo stać na ubezpieczenie społeczne?

 

Jeśli ktoś wybrał wolny zawód i pracuje jako freelancer, oznacza to, że został wolnym strzelcem także w kwestiach socjalnych i sam się o siebie musi zatroszczyć. Emerytura nie grozi temu, kto ma sezonowe zlecenia, bo co z tego, że nawet są oskładkowane, jeśli przytrafiają się nieregularnie. Praca w kulturze zwykle jest niepełnowymiarowa. Dlatego Aldona ubezpiecza się na życie we własnym zakresie. ZUS-owi nie ufa, więc w inny sposób odkłada pieniądze na starość. Nie trzyma ich na koncie.

 

– Lokaty nie mają sensu z uwagi na niskie oprocentowanie. Najlepiej inwestować w nieruchomości, to pewniejszy zysk – uważa. Ale nie chce powiedzieć, czy poczyniła w tym zakresie konkretne inwestycje. – Wszystko przepisałam na męża, dziś taka moda – żartuje Aldona. A już na serio: gdyby nie mąż, byłoby krucho. Damian prowadzi firmę, więc ubezpieczył małżonkę. Jeśli jedno ma stabilne zatrudnienie, drugie może sobie pozwolić na pracę w kulturze.

 

Kurier, elektryk, w końcu artysta

W styczniu 2022 r. Związek Zawodowy Muzyków RP przeprowadził ankietę wśród prawie tysiąca artystów. Niemal jedna trzecia pytanych przyznała, że muzyka nie stanowi ich głównego źródła dochodu. I niemal każdy musi dorabiać. Zwykle jako nauczyciel albo technik estradowy, ale też wielu utrzymuje się z pensji przedstawiciela handlowego i pracy w mediach. Wśród deklarowanych zawodów pojawili się także kurier, mechanik, magazynier i elektryk.

 

Zdecydowana większość jest ubezpieczona (89,7 proc.), głównie dzięki posiadanej umowie o pracę (41 proc.), ale raczej nie w zawodzie muzyka. Z tytułu wykonywania działalności artystycznej tylko co dziesiąty pytany ma etat. Mniej więcej taki sam odsetek pracuje na zleceniu, a aż prawie dwie trzecie jest zatrudnione na umowy o dzieło.

 

Związek zapewnia swoim członkom podstawowy pakiet benefitów. To ubezpieczenie zdrowotne, które umożliwia konsultacje z lekarzem rodzinnym, wizyty u specjalistów i rehabilitację. Osobną polisę można wykupić na instrument, płacąc roczną składkę w wysokości 0,3 proc. od wartości ubezpieczanego sprzętu. W ofercie dla członków jest również karta Multisport, z której korzysta jedna trzecia muzyków należących do organizacji. ZZM pracuje nad wprowadzeniem ubezpieczenia na życie, ale na razie zbyt mało artystów zrzeszonych w organizacji wyraziło zainteresowanie takim pakietem.

 

– Mamy około 450 pełnoprawnych członków, którzy mogą korzystać ze wspomnianych świadczeń. Roczna składka członkowska wynosi 120 zł. Suma niby symboliczna, ale nie każdego stać na taki wydatek. Wiele osób prosi o odroczenie płatności. Artyści są naprawdę w trudnej sytuacji materialnej – podkreśla Wojciul.

 

Jakie pomysły na wsparcie artystów mają w nowej kadencji parlamentu przedstawiciele partii politycznych? Na pisemną prośbę ZZM RP odpowiedział jedynie sztab wyborczy Koalicji Obywatelskiej. „Nie do zaakceptowania jest sytuacja, w której artyści obawiają się o swoją przyszłość, nie mogąc opłacić ubezpieczenia społecznego i zdrowotnego. Pandemia obnażyła wady obecnego systemu, w którym praca twórcza nie ma odpowiedniego zabezpieczenia. Dlatego jednym z naszych konkretów jest wprowadzenie ustawy o statusie artysty, która zagwarantuje artystom i artystkom minimum zabezpieczenia socjalnego, dostęp do ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych uwzględniający specyfikę pracy. Wsparcie dla tego systemu zapewnią środki, trafiające wcześniej m.in. na Fundusz Kościelny” – czytamy w oświadczeniu programowym KO.

 

Marszałkini Małgorzata Kidawa-Błońska zaprosiła członków ZZM RP na spotkanie i przyjęła ich argumenty. Środowisko lobbuje za ustaleniem minimalnej stawki dla artystów uczestniczących w imprezach państwowych czy samorządowych, których koszty są pokrywane ze środków grantowych.

 

Elita za grosze

Fakt, że politycy w czasie kampanii niemal słowem nie zająknęli się o ludziach kultury, artystów niespecjalnie dziwi. – Nasz głos nie liczy się w wyborach, na pewno nie jest decydujący. A obecnie chyba nawet jesteśmy na cenzurowanym. Bo artysta uchodzi za celebrytę, kogoś niewyobrażalnie bogatego, którego stać na wszystko. No, elita. A wiemy, co się ostatnio mówi o elitach u nas w kraju. Nic dobrego – odpowiada pan Łukasz.

 

On też w zasadzie jest elitą. Pracuje w dubbingu, a to nieduża branża, zwłaszcza biorąc pod uwagę nikłą liczbę specjalistów od podkładania głosów do filmów, seriali czy gier komputerowych. Tylko zarobki nie są elitarne. Przeciętny dialogista dubbingowy – jak szacuje mój rozmówca – może zarobić średnio 6 tys. zł brutto. I nic nie zapowiada, żeby wynagrodzenia wzrosły. Od lat rosną tylko koszty życia – nawet sześciokrotnie w porównaniu z okresem sprzed 15 lat, kiedy pan Łukasz zakładał działalność. Jest pod tym względem w mniejszości, bo branża na ogół rozlicza się na podstawie umów o dzieło.

 

– Gdybym zawierał takie umowy, pewnie finansowo bardziej bym skorzystał, ale jednak uważam, że ZUS warto odprowadzać. Choć składki rosną przez lata, a zarobki nie bardzo. Na domiar złego, odkąd obowiązuje Polski Ład, opłaty na ZUS stały się bardzo nieprzewidywalne. Przychody natomiast podlegają loterii. Jakbym pracował w kasynie, a nie w studiu dubbingowym – klaruje mi artysta przedsiębiorca.

 

Własna działalność to jakaś forma zabezpieczenia socjalnego (wspomniany ZUS), ale na swoim wcale nie jest różowo. Przedsiębiorca musi wykazywać wszystkie koszty (nie ma przywileju w postaci 50-proc. kosztów uzyskania przychodu jak zatrudnieni na umowie o dzieło), nie podlega ochronie konsumenckiej, więc zakupy na fakturę musi robić ostrożnie, no a jako freelancer dwa razy traci – kiedy idzie na urlop, nie dość, że sam płaci za wypoczynek, to jeszcze w tym czasie nie zarabia.

 

Dobrze chociaż, że są regularne zlecenia – bez tego działalność nie miałaby racji bytu. Da się zarobić, a nawet trochę zaoszczędzić. – Jestem w stanie odkładać część pieniędzy z dubbingu – przyznaje pan Łukasz. – Ale nie na tyle, aby bezstresowo inwestować. Nieruchomości? Potrzeba dużo kapitału na start – nie posiadam. Obligacje skarbowe? Nie wiem, czy nasze hojne państwo będzie wypłacalne. Jak pieniądze leżą na koncie, to tracą na wartości, a jak nie leżą, to… też tracą, bo sprzedawane przez doradców finansowych „bezpieczne produkty” często takimi nie są. Nie mam na tyle dużo wolnych środków, żeby sobie pozwolić na ryzyko ich utraty – stawia sprawę jasno pan Łukasz.

 

Kombinuje więc, jak przetrwać, ale się nie narażać na przykre niespodzianki inwestycyjne. Odkłada pieniądze na emeryturę także poza ZUS-em, bo przecież nie ma pewności, że z samych składek coś sobie uzbiera za 20 lat. Zamierza też jak najszybciej pozbyć się kredytu hipotecznego, więc nadpłaca, żeby w końcu mieszkanie należało do niego, a nie do banku.

 

Nie ma uniwersalnej recepty, jak przetrwać, będąc artystą, w tym kraju. Ale jeśli może cokolwiek doradzić… – Minimalizować ryzyko występowania powikłań w przypadku zdarzeń losowych – recytuje swoją złotą myśl pan Łukasz. Brzmi to bardziej jak porada lekarska niż biznesowa. Ale takie są realia. Artysto, nikt o ciebie sam lepiej nie zadba niż ty sam.

 

Konrad Wojciechowski

 

https://e-teatr.pl/wielki-zawod-czyli-ile-zarabiaja-artysci-wiekszosc-musi-szukac-strategii-przetrwania-41979


#Polska #Artysta