Z ANIELUCHĄ NA GŁOWIE

telSyn dozorcy na Kosmonautów 12 nie nazywał się Anioł, lecz Anielucha.

 

Anielucha był o rok młodszy od wszystkich w naszej paczce (a było nas aż trzech i wszyscy mieliśmy po 8 lat, poza Anieluchą, który miał 7 – w tym wieku, jak wiadomo to przepaść) i pretendował do partycypacji w niej, co w praktyce oznaczało, że był kimś w rodzaju chłopca na posyłki.

 

Nie, żeby tych posyłek znowu było tak wiele, ale zawsze.

 

W zamian za to, mógł Anielucha włóczyć się razem z nami, a raczej, żeby być dokładnym ZA nami, czyli jego status aplikanta pozwalał mu chodzić jakiś metr za naszymi plecami.

 

Nie był jednak Anielucha dopuszczany do procesu decyzyjnego GDZIE będziemy się aktualnego dnia włóczyć, ani co będziemy aktualnego dnia robić.

 

A trzeba pamiętać, że był to złoty okres „Podróży za jeden uśmiech”, „Stawiam  na Tolka Banana” i „Pana samochodzika”, więc  pomysłów na przygody było w bród.

 

Pewnego popołudnia wpadliśmy na pomysł przemierzania Tatr jako Janosik i jego banda, a więc skakania do wykopów na rury ciepłownicze, które to prace trwały bez mała 3 lata.

 

Anielucha dostąpił wtedy zaszczytu skakania razem z nami, ale ponieważ był jedynie aspirantem mógł skakać dopiero jako ostatni.

 

Nie wiem co mi wtedy do głowy strzeliło, ale pomyślałem sobie, że będzie niezła heca, jak się Anieluchę zepchnie do dołu, ale ponieważ pomysł przyszedł mi w zasadzie już w powietrzu, kiedy sam skakałem z Giewontu na Kasprowy Wierch, po prostu pociągnąłem Anieluchę za sobą.

 

Skutek tego był prosty do przewidzenia, bowiem Anielucha wylądował na mojej głowie, a ja kompletnie zamroczony poniosłem karę za swój czyn haniebny i ległem jak nieżyw.

 

Przerażeni koledzy wnieśli mnie do domu i zawezwali telefonicznie moją mamę i cała przygoda zakończyła się na pogotowiu ratunkowym, kilkoma szwami na moim głupim łbie i wstrząśnieniem mózgu. Poza tym sto i jedną wersją wydarzeń, bo przecież nie mogłem przyznać się, że w przypływie małpiego humoru pociągnąłem Anieluchę za mną, a ponieważ nie przywykłem do kłamstw, a co za tym idzie, że trzeba pamiętać, co się uprzednio mówiło, każdorazowo opowiadana wersja brzmiała inaczej.

 

Anielucha zdając sobie sprawę, że jego zeznania mogą mieć decydujący wpływ na jego przyszłość w paczce, trzymał natomiast język za zębami i twierdził z uporem maniaka, że nic nie pamięta, czym udowodnił swoją koleżeńskość i męskość i wspiął się na następny stopień wtajemniczenia, czyli mógł już na przykład siedzieć z nami przy ognisku, nie robić za słupek, kiedy graliśmy w piłkę, albo stać na czatach, kiedy podglądaliśmy dziewczyny, ale to już zupełnie inna historia.


#koleżeńskość