Wyluzuj, naucz się z siebie śmiać

Wyluzuj, naucz się z siebie śmiać – Nie należy siebie traktować zbyt serio. Przysłowiowa spinka w dupie nie pomaga w szczęśliwym życiu.

Często robię sobie jaja z siebie samego i także często słyszę od różnych “życzliwych” mi ludzi, że nie powinienem tego robić, że jestem reżyserem, że mam dokonania i nie powinienem ich pomniejszać.
Wyluzuj – mówię wtedy tym, którzy tak bardzo dbają o mój wizerunek.

 

Na szczęście mam własny rozum, własną stronę na FB i własnego bloga i to co robię z moim życiem jest wyłącznie moją własną sprawą.

 

Polecam jednak innym, którzy mają tak wrażliwe ego, żeby przeczytali poniższy artykuł i nauczyli się odrobinę dystansu do samego siebie. Bo przecież jeżeli znasz swoją własną wartość, nie musisz jej wcale udowadniać, nie musisz się z nikim ścigać.

 

Polecam! Wyluzuj!

 

 

 

Wyluzuj, naucz się z siebie śmiać

 

 

 

 

Wyluzuj, naucz się z siebie śmiać

Wyluzuj, nie traktuj siebie zbyt poważnie, naucz się z siebie śmiać

„Spuść z tonu, wyluzuj, nie bądź taki serio. Zbyt poważne traktowanie siebie nie jest dla nas najzdrowsze. Oczywiście, żeby dojść do tego wniosku, troszkę się napracowałam i naprzeżywałam. Bo, choć może cię to zdziwić, ten, kto potrafi z życzliwością się ze wszystkiego śmiać, ten jest prawdziwie dorosły i wolny” – pisze psychoterapeutka Katarzyna Miller.

 

Był taki czas w moim życiu, gdy traktowałam siebie śmiertelnie poważnie – jak robią zresztą wszystkie neurotyczne panienki i wszyscy młodzi ludzie, którzy szukają sensu życia, a głównie odpowiedzi na to podstawowe pytanie: „Do czego ja jestem?”, czyli: „Do czego ja się mogę nadać?”, a wręcz: „Czy ja w ogóle jestem potrzebny?”, no i „Dlaczego oni wszyscy mi tego nie mówią?”. I dopóki mój wewnętrzny stan zależał od znalezienia potwierdzenia – zarówno na zewnątrz siebie, jak i wewnątrz – dopóty cały czas szukałam. To było tak ważne, że nie było się z czego śmiać. A nawet trzeba było płakać. No bo raz ktoś nie docenił, innym razem nie zrozumiał, do tego sama robiłam wiele błędów i wiedziałam, że je robię, że muszę je robić, ale przecież mi nie było wolno… Na szczęście przez lata, pracując z ludźmi i ucząc się od nich – nie tylko od moich pacjentów, lecz także od moich nauczycieli – zaczęłam to zmieniać.

 

W tym miejscu przytoczę rozkoszną anegdotę o Fritzu Perlsie, twórcy terapii Gestalt. Przyszedł do niego raz pacjent, który już od progu oznajmił, że strasznie wstydzi się tego, jaki ma problem. Perls na to: „No ale skoro pan już tu przyszedł, wal pan”. „Mam bardzo małego penisa” – wyrzucił z siebie mężczyzna. „Tak?” – zainteresował się Perls. „A pokaż pan”. Mężczyzna wyjął swojego, Perls swojego, po czym powiedział: „Popatrz pan, takie same”. Dzięki takim cudownym nauczycielom jak on dotarło do mnie wreszcie, jak wielką krzywdę sami sobie wyrządzamy. Bez przerwy się katujemy i dręczymy wyimaginowanymi problemami, robiąc sobie z życia udrękę.

 

Dlaczego jesteś taki serio?

Nasze życie nie musi być udręką, znojem i ciężką pracą do odrobienia. Choć jeśli ktoś urodzi się w rodzinie, w której walą go bez przerwy w łeb i wyśmiewają albo mają go w dupie, bo nic do niego nie mówią, albo chcą od niego rzeczy nieprawdopodobnych, albo go przepieszczają i w związku z tym on nie wie, co dobre, a co złe, gdzie przód i gdzie tył – to on rzeczywiście na początku przedziera się przez życie jak przez gąszcz. Bo musi sobie z tym wszystkim poradzić. I przeważnie jakoś sobie z tym radzi, tyle że później tak się przywiązuje do tej dziecięcej strategii, że wydaje mu się, że życie cały czas jest takim strasznym gąszczem. Ta strategia staje się jego zbroją, codziennym pokarmem i dowodem na to, że sobie radzi. Musi być poważna, bo ona ratuje przed zgubą.

 

Nie zrozumcie mnie źle – ważne jest, by radzić sobie w życiu, ale nie we wszystkim i nie zawsze. Bo to jest niemożliwe. Warto tu przypomnieć wspaniałą modlitwę o pogodę ducha: „Panie Boże, użycz mi pogody ducha, abym znosił to, czego zmienić nie mogę, użycz mi odwagi, bym zmieniał to, co zmienić mogę, i użycz mi mądrości, bym odróżniał pierwsze od drugiego”. Tymczasem ludzie najczęściej biorą się do zmieniania tego, czego nie mogą zmienić, zamiast zająć się tym, na co mają wpływ, czyli sobą. Dlaczego? Nie biorą się za siebie, bo są obolali i bardzo się boją, że kiedy się wezmą, to ich jeszcze bardziej zaboli. Syczą więc i wiją się z bólu, a gdyby przeszli parę dobrych procedur terapeutycznych, oczywiście w komfortowych dla nich warunkach, to nie mają pojęcia, jak wielkiej ulgi mogliby doznać. Ulgi uwieńczonej śmiechem.

 

Bo śmiech z samego siebie, który uważam za najzdrowszą postawę, może się pojawić dopiero wtedy, gdy porzucimy poważne tony i zrzucimy już ten miał, ten pył węglowy, który zatyka nam tętnice i układ pokarmowy. Tak jakbyśmy w środku byli zapchani jakimiś toksycznymi odpadami lub smogiem. Czyli głównie negacją i czarnowidztwem. A do tego jeszcze mamy kołek w tyłku i ściśniętą cipkę, więc ten smog, to czarnowidztwo nie może z nas ujść.

 

Jesteśmy poblokowani. Nóżki gdzieś chciały uciec, ale nie było wolno, rączki chciały dać komuś w pysk, ale przecież to nie wypada, usta chciały ułożyć się do krzyku, ale trzeba było zacisnąć szczęki… No po prostu stań na palcach, wciągnij brzuch i zdobywaj świat. Tak się nie da. W takiej pozycji możesz najwyżej zemdleć.

 

Co kartofel to decyzja

Zewsząd słyszymy: „Pokaż klasę”, „Pokaż, że cię to nie dotknęło“, „Bądź ponad to”, ale to wszystko nie jest możliwe bez silnego wewnętrznego poczucia „jestem ważny”. Jestem ważny, bo jestem. Dlatego pewnym ludziom do śmiechu jest niezwykle daleko. I bardzo nie lubią takich, którzy są pogodni. Zazdroszczą im i mówią: „Tamtym jest łatwo”. Często myślą, że ci inni dostali wszystko za darmo. Może i niektórzy dostali, ale wielu musiało się takiego podejścia nauczyć. Podejścia bazującego na pokorze, dystansie, przymrużeniu oka i poczuciu, że problem jest tak długo problemem, jak długo uważamy go za problem. Takim ludziom jest lżej ze sobą i z innymi.

 

Pamiętam, gdy pojechałam na wakacje z nową znajomą. Któregoś dnia idziemy uliczką i nagle ona mówi: „A słuchaj, pójdźmy inną drogą”, na co ja: „Proszę cię bardzo”. Jakby ją wmurowało: „Wiesz, moja przyjaciółka kłóciłaby się ze mną, a ty się tak łatwo zgadzasz”. A co ja mam się kłócić o drogę na wakacjach?! Ale jeśli ktoś cały czas bada, czy inni go szanują i liczą się z jego zdaniem, to każda drobnostka urasta do rangi bardzo ważnej rzeczy. Co kartofel to decyzja, jak mawia mój Edek.

 

Ludzie zwykle się boją, że lekkie podejście do problemów to taki tumiwisizm, brak szacunku, lekceważenie i bagatelizowanie. A do tego wykorzystywanie innych i nadużywanie. Nic z tych rzeczy. To z tym nie ma kompletnie nic wspólnego, za to bardzo wiele z poczuciem humoru.

 

Jest takich dwóch panów, o których chciałam wspomnieć. Pierce Brosnan i George Clooney. Piękni mężczyźni, do tego niesłychanie znani, niezwykle majętni i niesamowicie wpływowi. Obaj mają w sobie coś przeuroczego – dystans do siebie. Clooney zagrał w filmie „Spadkobiercy” niezgrabnego tatuśka, który biega niemrawo w klapkach po domu i właściwie nie wie, co robić. To cudowne, że taki aktor umie i lubi od czasu do czasu zaprzeczyć swojemu seksownemu wizerunkowi. Tak samo Pierce Brosnan, który potrafi się śmiać z etykietki amanta, chociażby w świetnym filmie z Barbrą Streisand „Miłość ma dwie twarze”. Ludzi, którzy praktycznie rządzą światem, docenia się najbardziej za to, że umieją wziąć siebie czasem w cudzysłów.

 

Zmień kanał

Człowiek z poczuciem humoru, którego boli ząb, gdy usłyszy dobry dowcip, to i tak parsknie śmiechem. Bo go to rozbawi. Ale taki, który jest przejęty swoim bólem i tylko na nim skoncentrowany, powie: „Co to za pomysł opowiadać dowcipy w takiej chwili?!”. Są ludzie, którzy opowiadają dowcipy o wszystkim, a są tacy, którzy mówią: „To nie wypada”. Nie chodzi mi o to, by utożsamić poczucie humoru z opowiadaniem dowcipów, ale by pozwolić sobie na zobaczenie zabawnej strony każdej sytuacji. Polska jest na szczęście krajem, w którym wiele dowcipów się opowiada i jeszcze więcej tworzy. Nie wiem, czy spotkaliście się jakiś czas temu z reklamą zniczy na Dzień Zaduszny. Przed cmentarzem była wywieszona kartka z takim oto tekstem: „Dobrze się leży pod zniczem od harcerzy”. Pewna gazeta opublikowała zdjęcie tej kartki i zaraz naród, z panem Michałem Rusinkiem na czele, zaczął przysyłać inne przecudowne bon moty na ten temat. Zapamiętałam kilka i nawet sama parę ułożyłam: „W trumnie z brzozy lekkie są mrozy”, „Stąd do wieczności same przyjemności”, „Najelegantsza sukienka – z jodełki trumienka”. Śmiać się można absolutnie ze wszystkiego, byle to było życzliwe, nie szydercze, nie nienawistne. Gdyby ci wszyscy hejterzy zamiast sączyć jad, zaczęli układać zabawne anegdoty, od razu byłoby między nami lepiej.

 

Jeśli jednak widzimy, że ktoś jest wrażliwy na swój temat, to uważam, że nie należy przekłuwać mu tego balonika. Z jakichś powodów jest właśnie wrażliwy, może taki się urodził, może ma ku temu ważne powody. I tu się pojawia temat toksycznych umniejszaczy, którzy lubią sobie hasać po takich wrażliwcach. I ich kłuć. Bo oni przeważnie nie odpowiedzą, tylko się zamkną w sobie, obrażą albo popłaczą. Czyli widać, że się ich dotknęło. A jeśli mimo to umniejszacz nie przestaje, to jest to obrzydliwe. I taką postawę potępiam.

Nie chodzi o to, by traktować siebie i innych niepoważnie, tylko by nie traktować siebie aż tak poważnie, żeby nie było już marginesu na luz. Śmiech to wolność. Tyrani go nie cierpią, bo to oznacza, że nie udało się im wszystkich przestraszyć.

 

Co nam może dać poczucie humoru i dostrzeganie zabawnych sytuacji w niesprzyjających okolicznościach? Oddech, dystans i przytomność umysłu, to, że nie popadamy w cierpienie z uszami i z kokardą. À propos kokard… Byłam kiedyś na obozie psychoterapeutycznym i kolega psychoterapeuta był na nim koterapeutą. Pech chciał, że o coś się pokłóciliśmy, więc pociągiem wracaliśmy pogniewani. Choć w jednym przedziale, nie odzywaliśmy się do siebie. Nagle zobaczyłam przy plecaku dziewczyny obok mnie taką wstążeczkę. „A pożycz mi ją” – powiedziałam i zawiązałam ją sobie na czubku głowy. Druga dziewczyna miała sznureczek, zrobiłam sobie kitkę i nim związałam, potem znalazłam gumkę i kolejną kitkę wyprodukowałam. I on się tak patrzył na mnie, patrzył, wtem jak nie huknie śmiechem. „No, kochany, to już możemy się przeprosić” – powiedziałam uradowana. Jest w psychologii mindellowskiej takie określenie „zmiana kanału”. Jeśli jesteś zbyt poważny w swoim cierpieniu i mroku, to gdy się zdrowo obśmiejesz, jakby okno się otworzyło i światło przez nie wpadło. Poza tym śmiech skraca dystans i zbliża nas do innych. Miej faceta, który cię rozśmieszy, a będzie ci z nim dobrze. Miej kobietę, która jest wesoła, to jakbyś los na loterii wygrał.

 

Katarzyna Miller

 

https://zwierciadlo.pl/psychologia/258540,1,


#psychologia