Wy wszyscy jesteście partyzantami

Wy wszyscy jesteście partyzantami – Następna część wstrząsającego tekstu Bogdana Wasztyla z cyklu “Labiryntów Auschwitz”, który publikuję na moim blogu.

Cyla zamieszkała u rodziny Czerników w sąsiedniej wsi Gruszowo, a Jerzy z fałszywymi dokumentami na nazwisko Tadeusz Przybylski, przenosi się do Igołomi.
Pewnego dnia przez szczeniacką fantazję nadziewa się na Niemców, którzy mówią mu, że wiedzą, że wy wszyscy jesteście partyzantami.

 

 

Wy wszyscy jesteście partyzantami

 

 

Wy wszyscy jesteście partyzantami

6

Wyjeżdża z Przemęczan. Ojciec, sekretarz w gminie Igołomia, znajduje dla niego bezpieczne miejsce w domu znajomego sołtysa w Koźlicy, wsi leżącej nad Wisłą, z dala od głównych traktów. Po trzech tygodniach Bielecki, już z fałszywymi dokumentami na nazwisko Tadeusz Przybylski, przenosi się do Igołomi. Lokuje się – za zgodą kierownika szkoły – w budynku szkolnym, w kuchence z bezpośrednim wyjściem na pola; drzwi od korytarza zasłania wielką szafą. W razie niebezpieczeństwa Jurek będzie mógł uciekać wprost w pola porośnięte gęsto krzakami grochu. Nie ma jednak takiej potrzeby.

 

Mimo że w sąsiednim Pobiedniku znajduje się lotnisko, że w dworze stacjonuje kilkudziesięciu niemieckich pilotów, a nad okolicą stale słychać huk samolotów, Jurek czuje się bezpieczny. Nie boi się niemieckich żołnierzy (Taki żołnierz myślał tylko o tym, żeby się porządnie wyspać – twierdzi), a żandarmerii i gestapo udaje mu się szczęśliwie unikać.

 

Dzięki braciom, którzy są żołnierzami Armii Krajowej, wychodzi czasem z „leśnymi” na nocne patrole. Poza tym, czekając aż przyjdzie front, nudzi się okrutnie; kosi trawę, piecze z kolegami kartofle na polach, popija wino, żartuje… Koszmar okupacji staje się dla niego nagle nienaturalnie odległy. Pozornie odległy.

 

Któregoś dnia pod koniec listopada 1944 roku wypija z kompanami trochę za dużo czerwonego wina. Jest już zupełnie ciemno, gdy w oddali słychać kroki. Myślą, że to miejscowi lekarze, Polacy ze Lwowa, wracają z zakrapianej partyjki brydża. Postanawiają ich nastraszyć. Chowają się w krzakach, a Bielecki, który mówi po niemiecku, wychodzi na środek drogi. Podnosi rękę i krzyczy: Halt! Grobowa cisza. Metaliczny dźwięk odryglowanego zamka i chropowaty nieprzyjemny głos: Was ist da los?!

 

Jerzy zamiera. Widzi przed sobą dwóch niemieckich żołnierzy; jeden trzyma wymierzony w niego automat, a drugi oświetla go latarką.

 

 – To miał być kawał, taki dowcip… – duka.

 

 – A jakbym tak puścił serię?

 

 – To byłoby kaput.

 

 – Takich żartów się nie robi, mein Junge, prowadź na pocztę!

 

Zepsuł się im samochód. Chcą zadzwonić po pomoc do Krakowa. Długo czekają na połączenie, więc ten niższy rangą wyjmuje z chlebaka dwie butelki wódki. Urzędniczka podaje trzy szklanki.

 

 – Pij chłopcze, na zdrowie i dziękuj Bogu, że jeszcze żyjesz.

 

Piją. Raz, drugi, trzeci… Gdy już dobrze kręci im się w głowach, pytają, skąd zna niemiecki.

 

 – Ze szkoły.

 

 – Kłamiesz. Ty musisz być partyzantem.

 

 – Skąd, nigdy nie byłem…

 

 – Tak, tak…My wiemy, że wy wszyscy jesteście partyzantami, choć nigdy nie przyznajecie się do tego. Ale tak to już z wami jest.

 

Po każdej następnej szklance wódki sugerują Jerzemu, że jest partyzantem. A potem, już po bruderszafcie, zaczynają się obcałowywać, obłapiać, przymilać: – Kochany, miły partyzant… Jurek, fajny partyzant…

 

Gdy pojawia się wreszcie pomoc techniczna, Jurek nagle trzeźwieje. Co ze mną będzie? – myśli. – Zastrzelą, czy zabiorą ze sobą. Jeśli tak, to dokąd? Ale pijani niemieccy żołnierze ani myślą go zabierać; wyściskają go tylko serdecznie i pożegnają: – Trzymaj się, Jurek!

 

Kiedy był w obozie, nigdy mu przez myśl nie przeszło, że mógłby rozmawiać z Niemcami siedząc, a co dopiero pić z nimi wódkę i obcałowywać się. – Przez głupią, szczeniacką fantazję mogłem zginąć – ocenia po latach. – Na szczęście skończyło się na serdecznościach. Ale tego panicznego strachu, mimo że byłem pijany, nie mogę zapomnieć.


#Auschwitz