Wsiąkanie w Londyn

Wsiąkanie w Londyn – to druga część bardzo osobistej opowieści Wojtka Maryańskiego o Londynie i jaki wpływ wywarło na niego to niesamowite miasto.

Wsiąkanie w Londyn nie jest żadnym przewodnikiem po londyńskich pubach, lecz raczej bardzo subiektywnym opisem wrażeń i odczuć.

 

Wsiąkanie w Londyn

 

Wsiąkanie w Londyn

Nieomal od pierwszego dnia pobytu w tym nasiąkniętym historią i mocą, magicznym mieście rozpoczął się proces, który ( wtedy tego jeszcze nie miałem tej świadomości ) mojego bezgranicznego wsiąkania w to miasto.

W Londynie , gdzie każdy zaułek czy fasada domu kryła w sobie jakąś tajemnicę, jakieś zdarzenie z XIV, XVII czy XIX wieku. Wszystko tu pachnie historią i wyczuwalną ciągłością jednocześnie. Ten kraj i to miasto przez cała nieomal historię nie zaznało najazdu wojsk obcego państwa, tak, że wszystko tu, potężne i stare, spatynowane i prawdziwe.

Nawet wysiłki Hitlera podczas II Wojny Światowej, na nic się zdały, nie czyniąc miastu wielkich szkód dzięki wspaniałej postawie, lotników, między innymi polskich, których zasługi zostały przez Brytyjczyków natychmiast zapomniane. Odkładam jednak te bolesne sprawy na bok. Wracam do moich londyńskich początków.

Rozpoczynam do kościołów londyńskich. W nich zaklęta jest absolutnie pełna historia Anglii , odkąd budowniczowie katedr wznieśli ich mury kilkanaście wieków wstecz.

Pierwsza moja podróż do centrum Londynu ze stacji Baron’s Court do stacji Westminster linią Distric Line, doprowadziła mnie do serca tego miasta. Wysiadłem. Spojrzałem w górę . Zobaczyłem i co jeszcze istotniejsze, usłyszałem silny, spiżowy głos Big Bena. Za czasów komuny mama moja słuchała audycji w języku polskim z Londynu. Znakiem rozpoznawczym tych audycji był dźwięk Big Bena. Gdy więc wysiadłem z metra i usłyszałem ten dźwięk, zrozumiałem co znaczy wolność i od tego momentu głos najbardziej znanego zegara na świecie z tym pojęciem na zawsze będzie mi się kojarzyć. Choć to może banalne i nazbyt oczywiste, ilekroć odwiedzam Londyn , Zawsze tam na kilka chwil wpadam. Na placu przed brytyjskim Parlamentem, połączonym architektonicznie z wieżą zegarową, stoją mury Westminster Abbey. Opactwa, które od 1066, od czasów Wilhelma Zdobywcy jest miejscem koronacji wszystkich ( z wyjątkiem dwóch, chyba) i pochówku królowych i królów angielskich.

Wszedłem, wtedy jeszcze nic nie płacąc do majestatycznej, gotyckiej ogromnej katedry, pełnej kapliczek, zakamarków i zdobionych rzeźbami grobowców, kolumn, pamiątkowych tablic czy niezwykłej piękności witraży.

Ogrom i gotycki majestat Opactwa westminsterskiego zrobił na mnie wrażenie tak silne, że jest ono praktycznie nie do zapomnienia. Spoczywają tu królowie, którzy współtworzyli potęgę Imperium. Znamy ich dokonania z lekcji historii. Także z literatury. Dramatów Christophera Marlowe’a czy Williama Shakespeare’a, gigantów złotej epoki elżbietańskiej. W tylnej części Opactwa stoi drewniany tron Ryszarda III, tytułowego bohatera jednego z dramatów Shakespeare’a. Bezpośrednia bliskość obcowania z będącą na wyciągnięcie ręki historią zrobiła na mnie, wówczas młodym chłopaku wrażenie piorunujące. Nic, nigdy i nigdzie potem, nic nie wpłynęło na moja psychikę tak ogromnie, jak pierwsza wizyta w Opactwie Westminsterskim.

W Westminster Abbey pochowani są nie tylko królowie, ale także i inne znamienite postaci, ale te, które nie budziły żadnych kontrowersji. Charles Dickens, Isaac Newton, Jerzy Fryderyk Haendel czy Henry Purcell. Pozostali sławni mają upamiętniające ich tablice, których większość znajduje się w Zakątku poetów. Kogo tu nie ma. Tablice rozmieszczone są na posadzce i ścianach Opactwa. William Shakespeare, George Byron, William Blake, T.S. Eliot, Henry James czy Benjamin Britten.

Nie jestem historykiem sztuki. Opisu mego nie czynię więc naukowym wykładem. Piszę o tym, co zrobiło na mnie największe wrażenie i spowodowało specyficzny rodzaj przywiązania, zachwytu i miłości do tego miasta. Do tego kraju, mimo iż za sprawa Brytyjczyków stało się także wiele złego na świecie. A oni sami pod dumnym szyldem British Empire, spustoszyli pół świata, sami stając się potęgą zbudowanej na bezwzględności i krwi. Nie oni jedni, zresztą.

Wielokrotnie zastanawiałem się na czym polega fenomen tego miasta z jednej strony bardzo starego z drugiej zaś kolorowego i ultranowoczesnego. Odpowiedź znalazłem w niedzielne wczesne popołudnie na tyłach Katedry Westminsterskiej. Otóż w dobrym tonie jest bywać na coniedzielnym południowym nabożeństwie. Dotyczy to oczywiście stosunkowo licznej i poważanej arystokracji angielskiej. Wchodzą oni na mszę specjalnie przeznaczonym dla niej wejściem z tyłu za nawą główną. Na placu za katedrą na terenie Opactwa stoją dziesiątki Bentley’ów i Rolce Royce’ow wraz z elegancko ubranymi kierowcami w białych rękawiczkach oczywiście, skracających sobie czas oczekiwania żartami. Panuje tam bardzo rozluźniona atmosfera zabawy, która kończy się, gdy po nabożeństwie, książęta, hrabiowie i baronowie po chwili kurtuazyjnej rozmowy, wsiadają do błyszczących samochodów by udać się do swoich pałaców na lunch a potem na golfa. Tak w Londynie współgra historia i dzień dzisiejszy.

Ktokolwiek z Was zamierza odwiedzić Londyn a teraz dużo łatwiej tam się wybrać, niech nie zapomni w pierwszej kolejności zobaczyć to miejsce i nawdychać się jego niezwykłości.

Wojtek Maryański

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1035335643305405&id=100004869375099


#londyn