„Vatzlav” to duża sprawa

„Vatzlav” to duża sprawa – Zdecydowanie warto zobaczyć ten fenomenalny spektakl w reżyserii Jarosława Gajewskiego w Teatrze Klasyki Polskiej

„Vatzlav” pokazuje możliwość zaistnienia dawnej, dziś wymierającej formuły uprawiania teatru, opartego na rzetelnym warsztacie i bez niepotrzebnych udziwnień.

 

 

 

„Vatzlav” to duża sprawa

 

 

 

 

„Vatzlav” to duża sprawa

„Vatzlav” w Teatrze Klasyki Polskiej
„Vatzlav” Sławomira Mrożka w reż. Jarosława Gajewskiego z Teatru Klasyki Polskiej w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie. Pisze Grzegorz Kondrasiuk w „Do Rzeczy”.

 

Gajewski, arcytrafnie wybierając z dorobku Mrożka właśnie „Vatzlava”, pokazał możliwość zaistnienia dawnej, dziś wymierającej formuły uprawiania teatru. Nazwałbym go inteligenckim, gdyby nie fakt, że słowo to jest obecnie czymś w rodzaju obelgi.

 

Teatr Klasyki Polskiej. Przyglądam mu się z ciekawością. Postawił sobie – ni mniej, ni więcej – takie zadania: „TKP powstał w celu wypełnienia luki w teatrze polskim, jakim jest brak sceny prezentującej repertuar narodowy. Sceny, która w swym stałym repertuarze miałaby najwybitniejsze dramaty napisane po polsku. Przez działania w sferze kultury można osiągnąć cele nie tylko artystyczne, ale również marketingowe, związane z budowaniem wizerunku i marki narodowej. W dziedzinie teatru tego rodzaju pracę wykonują Comédie-Française (dla Francji) czy The Royal Shakespeare Company (dla Wielkiej Brytanii). W Polsce taką pracę może wykonywać Teatr Klasyki Polskiej”. I dalej: „TKP studiuje i wystawia najwybitniejsze polskie dramaty oraz adaptacje arcydzieł polskiej literatury dawnej zgodnie z ich literą i duchem, w oparciu o rzetelny warsztat i we współpracy z wybitnymi twórcami teatru”.

 

Zastanawiające, prawda? Mamy przecież duże sceny posługujące się szyldem „Narodowy”, co do których można mieć dokładnie takie statutowe oczekiwania. Jarosław Gajewski i Michał Chorosiński – aktorzy wyznaczający misję TKP – najwidoczniej uznali, że program i repertuar warszawskiego czy krakowskiego Narodowego wymaga istotnego uzupełnienia przez… fundację bez stałej siedziby, krążącą po mniejszych i większych scenach kraju. „Duch i litera… Warsztat… Arcydzieła…” – nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli napiszę, że są to stwierdzenia niepojawiające się zbyt często w deklaracjach polskich scen, a słownik taki uchodzi za, przepraszam za wyrażenie, obciachowy i automatycznie skutkuje środowiskowym wizerunkiem skrajnej „konserwy”. W pakiecie, oczywiście, jest także etykieta „prawicowości”, jakby istniało coś takiego jak prawicowy warsztat teatralny.

 

No dobrze, deklaracje deklaracjami, ale ostatecznie w teatrze ogląda się nie deklaracje ideowe, a spektakle. Po wysokim diapazonie po TKP można było się spodziewać najgorszego, czyli nudnej piły. W ubiegłych dekadach sporo takiego urobku powstawało. To tzw. solidny teatr środka, kiedy reżyser jedzie przez dramat (koniecznie Uznanego Autora) scena po scenie i litera po literze, zrzucając całą odpowiedzialność za przekaz na autora i aktorów, maskując fakt braku głębszego uzasadnienia sięgnięcia po konkretne dzieło.

 

Takie wspomnienia towarzyszyły mi w drodze na Mrożkowego „Vatzlava”. Myślałem o tym, że ktoś jeszcze traktuje na serio przekonanie, iż w teatrze za pomocą dramatu można rozmawiać z widownią, nie traktując jej jak głupiego Jasia, którego należy oświecać i pouczać. Ot, taka drobna zmiana nastawienia. Gajewski, arcytrafnie wybierając z dorobku Mrożka właśnie „Vatzlava”, pokazał możliwość zaistnienia dawnej, dziś wymierającej formuły uprawiania teatru. Nazwałbym go inteligenckim, gdyby nie fakt, że słowo to obecnie jest czymś w rodzaju obelgi. Jego istotą jest ufanie autorowi (i widzom), powstrzymanie pychy reżyserskiej, a przede wszystkim – wysoka jakość intelektualna.

 

To o takich tekstach jak „Vatzlav” można powiedzieć, że się nie zestarzały. Przeciwnie – to czas do nich dojrzał. Bezkompromisowy dramat o dwóch ostrzach, skierowanych i przeciwko prostym, totalitarnym formom komunistycznego zamordyzmu, i tym subtelniejszym, oferowanym przez wolny, oświecony świat Musieliśmy przeżyć kilka dekad, żeby doskoczyć do diagnoz Mrożka, np. do takiego spostrzeżenia: kiedy zamordyzmu nie ma, to oświecony system społeczny dąży do jego ponownego ustanowienia. W postsekularnym człowieku istnieje jakiś gen niewolnictwa, który każe mu realizować postulaty wolnościowe poprzez żałosne okrzyki w stylu: „Niech no przyjdzie jakiś Barbar i jeszcze raz spierze mi dupę, a porządnie!”. Do czego dochodzi jeszcze zwykły ludzki konformizm, reprezentowany przez tytułowego Vatzlava…

 

Aktualność i polityczność istnieje tu na wyższym poziomie, bez śladu jakiejkolwiek nachalnej indoktrynacji na prawo czy lewo, bez płaskich, łatwych aluzji, stylizacji, mrugania okiem do zaprzyjaźnionej publiki, bo wiecie – Kaczyński, bo rozumiecie – Tusk itd. Gajewski postawił na kreację nieco surrealistyczną. Na lekko pochylonym podeście, w odrealnionych, dowcipnych kostiumach aktorzy grają jasno i powściągliwie. Vatzlav Mateusza Rusina jest młody, drapieżny, szybko chwyta lekcje, których udziela mu świat. Cały zespół trafia w niezwykle trudny do uchwycenia ton grania i mówienia Mrożka, złożonego z groteskowych sekwencji i filozoficznych bon motów. Klasę samą dla siebie wyznaczają Arkadiusz Janiczek i Łukasz Lewandowski jako komiczna para plebejuszy – Maciej i Przepiórka. Długo by pisać – „Vatzlav” w TKP to duża sprawa. Zdecydowanie warto wyśledzić, gdzie grają, co łatwe nie jest, ponieważ jest to spektakl wędrujący.

 

Grzegorz Kondrasiuk

 

https://e-teatr.pl/-w-teatrze-klasyki-polskiej-33213


#Teatr