Teatr Zagłębia zniesmacza

Teatr Zagłębia zniesmacza – Najnowsza komedia w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu nie tylko nuży widzów, ale także ich zniesmacza.

Teatr Zagłębia zniesmacza swoim najnowszym przedstawieniem, które miało ratować dramatycznie spadające słupki frekwencyjne i kontynuuje swoje staczanie się na sam dół mapy teatralnej w Polsce.

 

 

 

Teatr Zagłębia zniesmacza

 

 

 

 

Teatr Zagłębia zniesmacza

Grzybobranie

„Kto puka?” Przemysława Pilarskiego w reż. Jacka Jabrzyka w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.

 

Dlaczego chodzimy do teatru? Wielokrotnie zadaję to pytanie moim znajomym. I prawie zawsze pada ta sama odpowiedź – po rozrywkę. To między innymi dlatego repertuar komediowy cieszy się niesłabnącym powiedzeniem, a sztuka lżejsza jest szeroko oblegana przez widzów teatralnych. Istnieją miejsca dedykowane tylko utworom lekkim, łatwym i przyjemnym. Takimi są warszawskie teatry: Kwadrat i Komedia. Szczególnie ważny jest ów pierwszy, gdyż jak prześledzi się jego historię, sięgającą dyrekcji Edwarda Dziewońskiego, to nie tylko błyszczały aktorskie gwiazdy na scenie przy Czackiego, ale także szef wprowadzał utwory nowatorskie dla polskiego rynku teatralnego. Słowo farsa, a także francuska czy brytyjska komedia jawiły się marginesowo. To właśnie niezawodny „Dudek” w szarość Polski Ludowej, nie tylko wnosił uśmiech swoim kabaretem, ale także repertuarem prowadzonej sceny. Tu niezmiennie od lat bije przeboje frekwencyjne, eksploatowane również w innych częściach kraju hit nad hitami – Szalone nożyczki Paula Pörtnera w świetnym spolszczeniu Elżbiety Woźniak. Któż nie zachwycał się historią fryzjera Tonia Wziętego czy klientki Heleny Dąbek, a na koniec nie decydował o losach bohaterów? To świetny przykład bulwarowej komedii dla szerokiego spektrum odbiorców.

 

Teatr Zagłębia w Sosnowcu postanowił przygotować własną farsę – wpisaną w życie miasta, aktualną i śmieszną. Gatunek kieruje się swoimi prawami, bowiem seria postępujących zdarzeń winna być coraz bardziej nieprawdopodobna, niewiarygodna i niemożliwa. I niby te wszystkie warunki zostały spełnione. Encyklopedyczne wzmianki przeczytano, lekcję dorobiono. Ale cóż z tego jak efekt jest mizerny i bliżej mu do wieczoru z tanim kabaretem w komercyjnej telewizji? Tekst to cytaty niczym z trybuny sejmowej, programów informacyjnych i szerokiej publiki. A gdzie oryginalność? Gdzie innowacyjność? Właściwie brak. Sosnowiecka scena zadbała o świetną promocję, łącznie ze zmianą nazwisk autora i realizatorów. Tylko po co, jaki był tego cel skoro i tak program rozszyfrowuje wszelkie zagadki? Ponoć hiszpańsko brzmiące imiona i nazwiska miały nawiązywać do Ameryki Łacińskiej, bowiem to kuźnia niewyobrażalnych historii, przymrużenia oka, a także tasiemców telewizyjnych, które zbliżają problematykę spektaklu z doświadczeniem śledzenia losów chilijskich, argentyńskich czy też brazylijskich rodów.

 

Już sam tytuł daje wiele do myślenia. I chyba jest najciekawszy z całego przedsięwzięcia. Kto puka? – pierwsze skojarzenie do drzwi, w okno, w ścianę, w sufit. I może są one słuszne, autorzy je wykorzystują, ale aluzja idzie dalej. Krąży wokół życia erotycznego, a tak naprawdę kto z kim umawia się w jednym, konkretnym celu, w pewnym tajemniczym mieszkaniu w Sosnowcu. Niby tego lokalu nie ma, a jednak jest. I mamy sześć postaci w ciekawych konfiguracjach. Renata, zdradzając męża spotyka się z chippendalesem Erykiem, nakrywa na randce teścia, który jako wdowiec romansuje z księdzem, a do tego jeszcze pojawia się mąż Jarosław – poseł i polityk konserwatywnej opcji, ze swoim chłopakiem Patrykiem. I tworzy się kontredans ucieczek, hydraulików, kanapy, podejrzeń i wyjazdu do Radomska. I nawet to ciekawy zabieg opowiedzenia o „wychodzeniu z szafy” w przenośni i scenograficznej dosłowności, ukazaniu skrywanych prawd niby udanego życia rodzinnego, perwersji seksualnych, ale jednak nie jest śmiesznie, a kwaśno i sztywno. Autor Dick Soltys (Przemysław Pilarski) tworzy utwór niezwykle koślawym językiem. Brakuje mu rytmu i werwy. Wprowadzenie sloganów współczesności jest mało komunikatywne dla odbiorców, a non-stop odwzorowywanie medialnej rzeczywistości nuży, ukazuje rutynę i sztampowość. Czy naprawdę nie można skonstruować krwistej opowieści, a nie zlepki gagów wywiedzionych z naszego świata zewnętrznego? Strasznie to dziwne i nieoryginalne. Co gorsza reżyser Alejandro de Nada (Jacek Jabrzyk) mimo, że stara się jak tylko może, a to przez zaśpiewanie piosenki, a to przez występ męskich striptizerów, to jednak lokuje realizację przedstawienia bliżej Goło i wesoło aniżeli wartościowej opowieści scenicznej o problemie społecznym pogodzenia się z własną seksualnością oraz otwartością w społeczeństwie. Głębia ulatuje, pozostaje kolorowy papierek, sreberko po niezbyt smacznym cukierku. Zamknięty w wersalce Jarosław pozostaje w niej bardzo, bardzo długo. Po przerwie wychodzi z zamknięcia jako grzyb i nie trafia do raju, ale swoistego lasu na zgliszczach owego sosnowieckiego mieszkania, w którym spotyka się z rodzicami. I zaczyna się, grzybobraniowa, wiwisekcja dwulicowości – twarzy polityka, a życia domowego. I już nie wiadomo czemu służy owa część, bo przecież wszystko zostało powiedziane. Wyznanie człowieka władzy nigdy nie będzie szczera, powie to, co chcemy usłyszeć. A slogany, niczym z wiecu kampanii wyborczej, absolutnie nic nie wnoszą, są pustą kalką medialnej rzeczywistości. Smutny to obrazek, bowiem akt pierwszy, posiadający cechy obyczajowej farsy, kończy się swoistą ucieczką do wolności i można było na tym poprzestać. Swoisty appendix, jako nieszczera spowiedź, to sztuczny gest dla zabicia czasu. Widzów, niestety, już tylko męczy i zniesmacza.

 

Najciekawszym elementem spektaklu jest scenografia Mercedes Plejada (Łukasz Błażejewski). Konstrukcja mieszkania jest świetna i odkrywcza. Przejście przez szafę do drugiego, skrywanego pokoju bardzo ciekawe. Łoże sypialniane wyjeżdżające niby z innego lokum – pomysłowe. A kanapa w formie frontu samochodu, ze światłami i tablicą rejestracyjną – mistrzostwo. Aktorsko jest wyrównanie, a zadań było co niemiara. Patryk (Tomasz Kocuj) i Eryk (Paweł Charyton) jak to przystało na prawidła komedii mówią słowa bez „r”, a z czasem muszą o tym zapomnieć. Nie lada wyczyn! Świetna jest Mirosława Żak jako Renata, pełna komizmu i oryginalności niby potulnej żony, a tak naprawdę niespełnionej erotycznie kochanki, pełnej wyuzdania i fetyszy. W roli matki – jako mentorki i opiekunki syna, jest wyciszona i stonowana. Bardzo dobry kontrast. Starsi panowie Wojciech Leśniak (Jurek) i Piotr Zawadzki (Ksiądz Marek) mają niezłe dialogi, ale są puste, gdyż brakuje szybkiej riposty. Zresztą głos suflerki był czasem bardziej donośny niż wymiana zdań bohaterów. Duży zawód dla aktora. I cóż z owego zamysłu, jak pomysł chybiony, a reżysersko średnio. I znów pozostało opakowanie.

 

Każdorazowe wystawienie polskiego utworu komediowego winno być świętem naszego teatru. Dokonuje się to bowiem niezwykle rzadko. W Sosnowcu miało być bosko, wyszło gorzej niż przeciętnie i poniżej oczekiwań. Nie pomogły duchy Inków, niezły temat, a także zaangażowanie aktorów. Zabrakło odejścia od publicystyki oraz taniości codzienności. Panowie – życie to nie teatr!

 

Benjamin Paschalski

 

https://e-teatr.pl/grzybobranie-36258


#Teatr #TeatrZagłębia #Komedia #Farsa #Sosnowiec