Talarczyk raczy nas gniotem

Talarczyk raczy nas gniotem – Robert Talarczyk po raz kolejny udowadnia, że nic nie wie o reżyserii teatralnej i produkuje strasznego gniota.

Tajemnicą poliszynela w branży teatralnej jest fakt, że Robert Talarczyk to bardzo słaby reżyser, który wypromował się tylko dzięki obsesyjnemu wykorzystywaniu Śląska, jako trampoliny dla swojej wątpliwej kariery.

 

Kiedy bierze się za jakiś tekst niepowiązany ze Śląskiem wychodzi zazwyczaj z tego całkowita katastrofa. A i wtedy, kiedy reżyseruje rzeczy śląskie, lub/i po śląsku są to “dzieła” wątpliwej jakości. Wtedy jednak nie wypada ich nadmiernie krytykować, żeby nie wyjść na ksenofoba.

 

Tym razem pan Talarczyk postanowił totalnie zmasakrować “Hamleta we wsi Głucha Dolna. Przeczytajcie o tej spektakularnej porażce pod obrazkiem.

 

 

 

Talarczyk raczy nas gniotem

 

 

 

 

Talarczyk raczy nas gniotem

Chamlet w skansenie. Spektakl w Teatrze Nowym tylko dla fanów polskich kabareciarzy

„Hamlet we wsi Głucha Dolna” Ivo Brešana w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w „Gazecie Wyborczej – Łódź”.

 

Robert Talarczyk chciał zrobić przedstawienie aktualne, polityczne i ironiczne. Wyszła mu z tego chamska farsa. Jeśli tak ma wyglądać dziś “teatr robotniczy”, to ja dziękuję.

 

W weekend Teatr Nowy w Łodzi zaprosił na pierwszą tegoroczną premierę – “Hamleta we wsi Głucha Dolna” Ivo Brešana w reżyserii Roberta Talarczyka. W tym przedsięwzięciu udał się wyłącznie trailer.

 

“Jedyna słuszna partia”

“To jest spektakl w stylu: a teraz opowiem żart o penisie. Kumacie? O penisie. Pe-ni-sie, siusiaku, fiutku. Uwaga opowiadam!” – zrecenzowała mi na gorąco po premierze “Hamleta we wsi Głucha Dolna” koleżanka. Teatrze Nowy, nie idź tą drogą, bo prowadzi ona do biesiadnego kabaretu.

 

Żaden chorwacki dramat nie cieszył się w Polsce takim powodzeniem, jak “Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna”. Ta gwałtowna popularność nie dziwi – Ivo Brešan mistrzowsko zadrwił z tego, że polityka jest nieestetyczna, a świat za żelazną kurtyną miał wyjątkowo pasujące do tej konstatacji dekoracje. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku opowieść o aktywie partyjnym, który postanawia wystawić w dalmatyńskiej wiosce “Hamleta”, bo dzieło Szekspira przypadkiem widział w mieście jeden z towarzyszy, śmieszyło strasznie. Brešan nabijał się nie tylko z korupcji i “jedynej słusznej partii”, ale też akademii ku czci i wyciągania robotników ku kulturze wysokiej za czerwone uszy.

 

Jeśli ktoś chce się zapoznać z dobrą inscenizacją, odsyłam do wersji Teatru Telewizji z Januszem Gajosem jako wyrywnym sekretarzem partyjnym oraz Stanisławą Celińską w roli wesołej wdówki. To przedstawienie miało siłę rażenia, a Olga Lipińska czekała na emisję dwa lata (do 1987 roku), bo decydentom “nieprzyjemnie kojarzył się z aktualną sytuacją”.

 

Teatr Nowy w Łodzi. Fryzura na garnek, spodnie podciągnięte pod pachy

Wystawiający ten tekst w PRL-u mogli się cieszyć z grania na nosie cenzurze. Nie wiem, co można by zrobić z tekstem Brešana dziś, gdy o korupcji prominentnych polityków nieustannie informują nas media. Być może tylko komediodramat historyczny? Talarczyk najwyraźniej nie mógł się zdecydować. Zaproszenie do projektu Miuosha (bardziej zresztą chwyt promocyjny niż faktyczna współpraca – wykorzystano jeden utwór rapera) sugerowało, że będzie to uliczna, gniewna wersja Brešanowskiego dramatu. Reżyser opowiadał mi nawet przed premierą o “Hamlecie na Bałutach” – i to był pomysł dobry, czego dowodem jest trailer kręcony na łódzkiej ulicy w wiecznym remoncie. Nic z tego.

 

Rzecz dzieje się na wsi, takiej z dowcipów z ubiegłego wieku. Pan prosi panią na belę siana, a rolnicy chyba nawet do snu nie zdejmują gumiaków. Efektu dopełniają: fryzura na garnek, podbite oko, fioletowa podwiązka, spodnie podciągnięte pod pachy i chusta szczelnie wiązana pod szyją. Żeby nie było wątpliwości, że to wieś dzisiejsza, dudni disco polo. Wóda leje się hojnym strumieniem. Można by tu osadzić akcję słynnego tekstu z “Faktu” o jeziorze pełnym wódki (dzieło oczytanego dowcipnisia – inspiracją było opowiadanie Bułhakowa).

 

W czasach Brešana taki wizerunek wsi śmieszył, dzisiaj – zwłaszcza w kontekście ludowych historii – jest niesmaczny, jak zgrane dowcipasy o Januszach i Grażynach. Nawet momenty wyraźnie inspirowane “Weselem” Smarzowskiego nie wytrąciły mnie z zażenowania. Aktorzy grają pod scenografię, czyli grubo. Biedna Paulina Walendziak ogrywa Andżelikę-Ofelię manierycznym podciąganiem dżinsów biodrówek, duet Konrad Michalak i Adam Mortas – głupkowatymi, otępiałymi minami. Jeśli taka jest Talarczyka wizja “teatru robotniczego”, to ja dziękuję.

 

Miłoszowi Markiewiczowi przypadło niewdzięczne zadanie uwspółcześniania tekstu. Co jednak z tego, że mowa o unijnej dotacji, skoro ofiarą defraudacji pada spółdzielnia produkcyjna?

 

Dobre momenty aktorskie na palcach jednej ręki można zliczyć. Podobał mi się Dariusz Kowalski jako rwący w myślach włosy z głowy nauczyciel, któremu nakazano czuwać nad realizacją biedaprzedstawienia. Chłopka-roztropka gra z werwą Tomasz Kubiatowicz. I tyle.

 

Głęboko mnie zadziwiła entuzjastyczna reakcja publiczności – wybuchy śmiechu, owacja na stojąco. Może Dorocie Ignatjew uda się tym gniotem podreperować budżet. Ja po wyjściu z teatru z sympatią pomyślałam o “Smoleńsk Late Night Show”.

 

Izabella Adamczewska

 

https://e-teatr.pl/chamlet-w-skansenie-spektakl-w-teatrze-nowym-tylko-dla-fanow-polskich-kabareciarzy-33153


#Teatr #RobertTalarczyk