SZPITAL W STANIE OBLĘŻENIA
Wylądowałem wczoraj w szpitalu pod kroplówką,
Przyczyna nie jest ważna i nie zamierzam jej tu ujawniać, bo to nie ma nic do rzeczy. Powiedzmy jednak, że dziś jestem już w domu.
Chciałem napisać o czymś zupełnie innym, mianowicie o polskiej służbie zdrowia… A przynajmniej o małej jej części, jakiej miałem przyjemność doświadczyć pod postacią Szpitala Miejskiego w Gdyni.
Kiedy wszedłem na izbę przyjęć to nogi się pode mną ugięły bo szpital wyglądał, jakby przeżywał stan oblężenia. Ludzie po ciężkich wypadkach, bójkach, policjanci, chuligani, ludzie starzy i ciężko chorzy, zakrwawieni i zemdleni, jednym słowem obraz, jak z jakiegoś szpitala tuż za linią frontu.
Przy czym moja dolegliwość w obliczu takiego morza ludzkiego cierpienia wydawała się, błaha jak kropla w obliczu oceanu.
W związku z tym postanowiłem wyjść i nie zawracać nikomu głowy, ale zanim zdążyłem tak uczynić, pani pielęgniarka za recepcyjnym kontuarem przyłożyła mi pistolet do głowy i nacisnęła spust.
Nie rozległ się jednak żaden strzał, ponieważ był to nowoczesny termometr do mierzenia temperatury i zanim zdążyłem ochłonąć z lekkiego szoku, założyła mi jakiś przyrząd na palec i z uśmiechem, który był słodszy od mojej ulubionej czekolady, spytała co mi dolega.
Przyrząd na palcu poinformował ją jednocześnie o moim ciśnieniu, tętnie i poziomie saturacji.
Kiedy nieśmiało wymamrotałem moją dolegliwość i z przepraszającym uśmiechem chciałem się wycofać, żeby nie zajmować miejsca ciężkim przypadkom, pani pielęgniarka o czekoladowo anielskim uśmiechu, uprzejmie, aczkolwiek stanowczo poprosiła mnie żebym wszedł do gabinetu.
Nadal mocno skrępowany, uczyniłem tak, jak mnie ten pielęgniarski anioł poinstruował z mocnym postanowieniem, żeby szybko dać drapaka, bo będę przecież skazany na jakieś wielogodzinne czekanie, a poza tym zajmował bym czas tym, którzy zapewne bardziej ode mnie potrzebowali lekarza.
Czynu mojego jednak nie zdążyłem wprowadzić w życie, albowiem prawie natychmiast pojawił się lekarz w randze ordynatora i ciepłym głosem z łagodnym wyrazem twarzy zaczął mnie przesłuchiwać i bardzo dokładnie badać.
Poddałem się tym zabiegom bez protestów, bo przecież nie wypadało temu przyjaznemu człowiekowi odmówić.
Pomyślałem, że dostanę receptę i szybko wrócę do domu.
Nie mogłem się bardziej mylić, albowiem po tym ogólnym badaniu, pan oberdoktor, poinformował mnie, że pobiorą mi krew, zrobią natychmiastowe badania, a w międzyczasie położą mnie pod przeciwbólową kroplówką.
Potem jeden pielęgniarski anioł zastępował drugiego i jak po szynach trafiałem od gabinetu, do gabinetu, gdzie mi krew pobierali, wenflon zakotwiczali, kroplówkę podłączali, informując mnie nieustannie, o tym, co robią i co mnie następnie czeka.
Żeby skrócić wam tę medyczną wycieczkę, powiem tylko tyle, że po kroplówce przyszedł jeszcze doktor specjalista od mojej dolegliwości i bardzo szczegółowo mnie zbadał, a potem długo rozmawiał o różnych możliwościach leczenia i jakie mam alternatywy.
Wszystko to przypominam odbywało się nie w prywatnej klinice sponsorującej program o sobie samym w jednym z komercyjnych programów telewizyjnych, lecz w publicznej służbie zdrowia, podczas dyżuru, gdzie tylko brakowało strzałów karabinowych i wybuchów bomb, żeby obraz całkowicie wyglądał, jak podczas wojny.
Zaznaczam także, że cały personel, jaki napotkałem na swojej sztafecie przez to pole bitwy zachowywał się nad wszech miar profesjonalnie i przede wszystkim bardzo przyjaźnie, co w odróżnieniu do innych służb zdrowia za granicą, z którymi miałem tę przyjemność się zapoznać – m.in. tę, którą uważa się za jedną z najlepszych na świecie, czyli szwedzkiej, powodowało, że cały czas czułem się jak człowiek, któremu udzielano pomocy, a nie ochłap, rzecz, lub pesel, który bezdusznie i bezosobowo był przekazywany z rąk do rąk.
Wiem, wiem, nie wszędzie jest tak różowo i niewątpliwie polska służba zdrowia boryka się z nie lada kłopotami, ale chciałem tym tekstem podziękować i złożyć hołd tym wszystkim, którzy mimo wszystko niosą ludziom pomoc, na przekór trudnościom i problemom, które moim zdaniem bardziej są systemowe, niż wynikające z niekompetencji, lub niechęci poszczególnych osób.
A w szczególności wszystkim pracownikom Szpitala Miejskiego w Gdyni.
Chwała bohaterom!
________________________________________________________________________________________________
#Szpital
Czytałam to jak pełną napięcia powieść. Ciekawi mnie tylko co z tymi pacjentami, którzy byli w kolejce przed Panem. W każdym razie wspaniały tekst, z humorem, podziwiam genialną umiejętność posługiwania się naszym językiem ojczystym (wiem, wiem reżyser tak ma szkoda, że nie każdy). 🙂
Pacjenci pojawiali się i znikali, życzyli sobie zdrowia. Jedni odchodzili szczęśliwi, inni w łzach. Jak to w życiu…
Za komplement dziękuję, nie wiem, czy zasłużyłem…
pozdrawiam
GK
Grzesiu, fajnie, że napisałeś ten tekst, bo MY POLACY uwielbiamy podkreślać tylko to co kiepskie, a rzeczy dobre jakimś cudem uchodzą naszej uwadze cicho, na palcach, i za plecami:-))
Dzięki! 🙂