Szał łowienia motyli

Szał łowienia motyli – to coś tak niezwykłego, jak rodzaj impresji, a zarazem recenzji, która powstała 24 lata po premierze spektaklu.

Szał łowienia motyli – to tytuł przedstawienia Wojtka Maryańskiego z 1995 roku. Pani Katarzyna Wejss napisała ten przepiękny tekst poniżej, który zarazem jest odą do teatru, jak i do utraconego czasu.

Szał łowienia motyli

Szał łowienia motyli

Jest rok 1995. 
Wczesna jesień. 
Od niedawna mam zielony dowód osobisty ze zdjęciem na którym wtedy wyglądam niesatysfakcjonująco – dziś, twierdzę że ciekawie. Mam też umiarkowaną nadzieję, że świat stanie przede mną otworem. Za to dysponuję niekończącą się ilością czasu. Kilka tygodni wcześniej Świetliki wydały swoją pierwszą płytę “Ogród koncentracyjny”. Monorecytacje wokalisty przepływają przez moją głowę i do dziś nimi mówię. Można bez ograniczeń pić colę i ostrożnie wysyłać pierwsze e-maile z których duża część bezpowrotnie zaginie w bezkresach czasoprzestrzeni. Rozprowadzamy bootlegi, bo prawo autorskie w Polsce lat 90-tych jest pojęciem abstrakcyjnym, a ludzie po prostu dzielą się muzyką. Od kilku miesięcy Ursynów łączy z Politechniką 11-przystankowa nitka metra, którą budowano przez kilkadziesiąt lat. Gdyby nie to, że wagoniki są radzieckie, myślelibyśmy, że jesteśmy w Nowym Jorku. Dużo wieczorów spędzam w kinie na rozklekotanej widowni Iluzjonu, który wtedy znajduje się przy Żurawiej. Bilety na wszystko są tanie, a kultura jest naprawdę dostępna. W latach 90’tych wiele rzeczy jest dla mnie możliwych i wystarczają mi dwie godziny snu na dobę.

Tamtego wieczoru siedzę przy Marszałkowskiej. Teatr Rozmaitości jest świeżo po remoncie, a w holu unosi się jeszcze woń farby. W najbliższych latach to miejsce stanie się dla mnie bardzo ważne. Obejrzę tu znakomite spektakle. Krystian Lupa, Werner Schwab, Sarah Kane, Franzobel to będą teatralne objawienia. Za kilkanaście miesięcy Grzegorz Jarzyna zadebiutuje na tych deskach przedstawieniem “Bzik tropikalny”. Będzie powalające. Obejrzę je kilkukrotnie, a po latach kupię na dvd, a może będę oglądać nagrane na vhsie z normalnego wtedy jeszcze tvp. Pamięć podsuwa mi nowe wyobrażenia.
Ale teraz jest inny wieczór. Jak mawia śpiewający poeta “lato się kłóci z jesienią”, a za chwilę na scenie rozegra się spektakl o którym będę myślała przez następne lata wielokrotnie. Wojciech Maryański wystawia “Szał łowienia motyli”. Osobistą impresję na podstawie tekstów Brunona Schulza. W rolę Józefa syna Jakuba wciela się Lech Łotocki. 
Zapamiętuję tamten wieczór jako feerię świateł, kolorów, nastrojów, uniesień i wirującego powietrza. A jego zapach jest zapleczem sklepu kolonialnego. Zapamiętuję też nosowy tembr głosu Łotockiego, który wykrzykuje:
-O tej godzinie opanowywał mnie szał łowienia motyli!
Tamtego wieczoru siedzę na widowni zaczarowana i porażona jakbym była w teatrze po raz pierwszy.

Po prawie 23 latach od premiery piszę do reżysera. Chciałabym wysłać do niego list otulony kolorową pachnącą kopertą ale w 2018-tym czas biegnie szybciej, a może po prostu inaczej niż ponad dwie dekady temu i chyba nikt już nie robi takich rzeczy. Stukam szybko na klawiaturze, że tamten wieczór jest wciąż we mnie żywy. Że często o nim myślę. Zagajam, czy ma może zdjęcia. Na odpowiedź nie czekam długo. Rozmawiamy telefonicznie. Rudy Maniek szczeka w tle mojej słuchawki jak opętany ale szybko ustalamy, że oboje uwielbiamy psy i jesteśmy niemalże sąsiadami. Mam tremę jak nastolatka i paplam w kółko to samo ale ta pogawędka sprawia, że wieczór staje się lepszy dla nas obojga. Dostaję plik fotografii. Są czarno-białe. Inne niż tamten spektakl. Widzę ten wieczór sprzed 23 lat na nowo. Teraz także w kontekście nieubłaganie upływającego czasu…

Katarzyna Wejss

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1076447842527518&id=100004869375099


#teatr