Starszy pan z Wenecji

Starszy pan z Wenecji, czyli “Starzec” – To z opowiadań mojego przyjaciela Brunona Wioski, z serii Niesamowite i erotyczne przygody niejakiego Kowalika.

Co robi starszy pan w Wenecji siedząc i wspominając przeszłość? O czym myśli? Na kogo czeka?

 

 

 

Starszy pan z Wenecji

 

 

 

 

Starzec

Opowiadanie

 

Zachodzące nad Lido popołudniowe słońce złociło wybrzeże Fondamenta delle Zattere. Kilku samotnych przechodniów, grzejąc się ciepłem wrześniowego słońca spacerowało po nabrzeżu. Zattere należy do średnio uczęszczanych ze względu na słońce. Jednak nie tak jak słynne place, gdzie zwykły spacerowicz musi się przeciskać przez tłumy ludzi. Dlatego wszyscy, którzy pragną samotności, tam robią swój przedwieczorny spacer. Najczęściej o tej porze dnia jedynie mieszkańcy pobliskich domów i nieliczni turyści korzystają z ciszy, o którą trudno w innych dzielnicach Wenecji.

 

Budynki po drugiej stronie kanału na wyspie Giudecca, oblewa o tej porze już błękitny cień. Tylko wierzchołek kopuły Il Redentore błyszczy w słońcu. O tej porze nie kursują do Lido już żadne statki załadowane samochodami. W tej chwili Kanał był wymarły.

 

W pobliżu Santa Maria Salute, na drewnianym podeście nabrzeżnej restauracji, siedzieli przy kilku stolikach goście. Kelner oparty o maszt, znudzony niewielkim ruchem, czekał na skinienie gości.

 

Przy jednym ze stolików siedział samotny, starszy pan, zapatrzony w gazetę. Na krześle obok, wisiał jego chlebak, na stole leżał szkicownik i gruby ołówek. Od czasu do czasu zerkał na cichy o tej porze kanał lub na kopułę Il Redentore. Czasem dyskretnie obserwował gości. Widocznie gazeta nie bardzo go interesowała, a służyła raczej jako parawan, za którym chował swoje myśli. Często zapadał w dumę, kierował wtedy głowę w górę, jakby chciał coś zobaczyć na niebie. Uśmiechał się wtedy smutno. Pewnie wspominał sobie coś, co już nie istnieje; a tylko się wyryło w jego pamięci.

 

Przed pięćdziesięcioma latami jako młody człowiek, siedział przy tym samym stoliku, w tej samej restauracji i niecierpliwił się. Szkicował wtedy zapamiętale coś w swym szkicowniku i uśmiechał się. Czekał na swoją ukochaną. Na najpiękniejszą kobietę jaką spotkał w życiu.

 

Maria studiowała w Padwie. W tym dniu miała ostatni egzamin i parę tygodni po dyplomie mieli się pobrać. Ten dzień właśnie, miał być dniem szczęśliwym. Postanowili, że się zaręczą w Wenecji, spędzą razem cały tydzień i po ślubie już na zawsze będą razem.

 

W cieniu, na krześle leżał wtedy mały bukiet polnych kwiatków, a obok niego w ozdobnym pudełku pierścionek zaręczynowy. Często spoglądał na bukiet i pudełko z pierścionkiem… potem na zegarek… niecierpliwił się, bo jego ukochana nie nadchodziła. Nawet szkicownik przestał go interesować. Zastygł w oczekiwaniu.

 

Spoglądał raz w jedną, raz w drugą stronę. Ale jego dziewczyna nie nadchodziła. Czekał nadaremno. Myśli jego krążyły wokół przyczyn powodu spóźnienia. Maria często spóźniała się, ale wybaczał jej to, wiedział, że tylko ważny powód mógł ją zatrzymać. Jednak w ważnych momentach była punktualną. Niepokoił się, czy na uczelni wszystko było, jak należy… W tych czasach nie było jeszcze telefonów i porozumiewanie się było niemożliwe.

 

Był głęboko zaprzątnięty zmartwieniami o Marię i nie zwrócił uwagi, co się w pobliżu działo. Oczywiście, z miejsca, gdzie siedział nie mógł widzieć, bo schody mostku wznoszącym się ponad Rio della Salute, zasłaniały widok. Nie widział, że przyjechało pogotowie wodne. Tam, gdzie się coś stało, zebrał się niewielki tłum gapiów…

 

Jego serce było złamane. Cóż mogło go obchodzić jakieś zajście, które w porównaniu z jego nieszczęściem nie dotyczyło go. Narzeczona nie zjawiła się w dniu, który miał być dla nich najważniejszym.

 

Gdy z kościoła Salute zadzwonił dzwon, wybijający godzinę osiemnastą, starszy pan zreflektował się na chwilę. Podniósł oczy sponad gazety… położył ją na stole obok notatnika i znowu wrócił myślami do codzienności.

 

To była właśnie ta godzina, ten dzień i ten miesiąc, ale przed pięćdziesięcioma laty. Wtedy czekał nadaremnie. Naturalnie szukał jej potem. Szukał cały czas, wypytywał na uniwersytecie, znajomych. Nawet jej matka nie wiedziała co się z nią stało. Zrozpaczony po kilku dniach wyjechał do Rzymu i tam wynajął pracownię.

 

– Może źle wtedy szukałem? – pomyślał. Miałem nadzieję, że kiedyś wróci.

 

Nigdy się nie ożenił. Nie mógł znieść myśli, że mógłby żyć z inną kobietą, gdyby Maria się odnalazła… Tak jak wtedy, tego dnia także spojrzał w kierunku schodów… – zastygł w bezruchu, zrobiło mu się słabo – po schodach z mostku nad kanałem schodziły dwie kobiety. Młodsza to… Śledził je wzrokiem. Kobiety zbliżyły się do tarasu restauracji. Usiadły na wprost stolika, przy którym siedział starszy pan. Wpatrzony w nie, wstrzymał oddech…

 

– Maria? – wyszeptał.

 

Oczy wpatrzone w młodszą, może trzydziestoparoletnią kobietę, załzawiły się. Nie mrugną nawet powiekami – Boże, Maria… chyba śnię – myślał w duchu – to niemożliwe… A może to tylko imaginacje wywołane wspomnieniem?

 

Często wywoływał obraz Marii w pamięci. Widział ją wtedy bardzo dokładnie. Ta była obrazem jego Marii, jedynie brakowało jej uśmiechu na twarzy.

 

Maria zawsze się uśmiechała – lubiła śmiech. – Może to jest urojenie? – Zamknął oczy. Po chwili otworzył je, zjawisko nie znikło. Obie panie siedziały rozmawiając. Zrobiło mu się słabo.

 

Tymczasem przy sąsiednim stoliku panie zaczęły rozmowę, która dochodziła do niego. Młodsza z wyrzutem w głosi odezwała się do starszej:

 

– Mamo, czy to tak ważne było dla ciebie byśmy tutaj przejechały. Dlaczego właśnie upierałaś się by przyjść tutaj. Dlaczego dzisiaj i o tej godzinie? Mogłyśmy siedzieć teraz na Capri w resorcie, w wellness studio, miałybyśmy wspaniały masaż – powiedziała młodsza – wiesz, zaczynają mi się robić zmarszczki pod oczami. Wenecja jest nudna. Nie uważasz?

 

Starsza pani zamyślona nie odpowiadała.

 

– Co ten stary facet tak na nas patrzy? Nie lubię, gdy obcy i w dodatku jakiś staruszek gapi się na mnie – mamo, o czym myślisz?

 

– A… już dobrze. Słyszę. Mów ciszej, bo może usłyszy co mówisz. A może nie patrzy na ciebie… Poza tym, nieładnie tak się wyrażać o kimś. Ja też jestem już niemłoda. Nie chciałabym usłyszeć, gdy ktoś o mnie tak mówi – skarciła swoją córkę.

 

– E, tam. Nic mnie to nie obchodzi. Może słyszeć. Mówiłam przecież prawdę. Jestem zła, że przyjechaliśmy tutaj. To był niemądry pomysł, by tutaj odświeżać sobie wspomnienia. Po chwili powiedziała: – mamo, coś się tak zapatrzyłaś na tego starucha? Daj spokój. Co by powiedział tato, gdyby żył. Chodźmy lepiej stąd, nic mi ta kawa nie smakuje. Do tego jeszcze tutaj tak drogo – dodała i zabrała torebkę z fotelu.

 

– Olu, zaczekaj – powiedziała starsza pani, jakby w obliczu nieznanego mężczyzny zobaczyła coś ciekawego.

 

Teraz ona nagle skupiła uwagę na jego twarzy. Ich spojrzenia się skrzyżowały… usta mężczyzny poruszyły się jakby coś mówiły… nabrał gwałtownie powietrza… zdrętwiał, a po chwili bezwładnie osunął się z krzesła na ziemię, wyciągając rękę w kierunku kobiety.

 

– Mamo, chodź mam już tego dosyć. Nic tu po nas. Niech wezwą pogotowie. Nie lubię takich scen.

 

– Olu…

 

– Mamo dosyć. Bo zostawię cię tutaj!

 

Starsza pani bezradnie patrzyła na leżącego, którym właśnie zaopiekował się kelner. W jej oczach ukazały się łzy. Córka, z daleka wołała.

 

– Chodź. Idziesz, czy mam cię zostawić. Starsza pani ociągając się szła posłusznie za nią. Gdy dochodziły do kościoła Jezusa na Zattere, przypłynęła właśnie łódź pogotowia ratunkowego.

 

Kilkanaście minut później, doszły na Piazza Margarita i zajęły jedyny stolik w znanej z przewodników pizzerii. Tam przychodzi się by widzieć i być widzianym. Starsza pani usiadła – zamyślona. Nic nie docierało do niej, co się dookoła niej dzieje ani co mówi córka.

 

– Mamo! – a gdy jej mama nie zareagowała, Ola szturchnęła ją w ramię – Maria! Mamo, no co ty… tak się przejęłaś losami jakiegoś starucha?

 

– Olu, on nie jest staruszkiem. Nie nazywaj go tak. Tym samym obrażasz także mnie.

 

– Ale co on cię obchodzi. Jesteś jego opiekunką?

 

– A właśnie obchodzi mnie. Idę sobie. A ty zostań tutaj jak chcesz. Idę do szpitala.

 

– Oszalałaś? Co jest z tobą? Rób co chcesz. Idź sobie, ja tutaj zostanę. Spotkamy się w hotelu. Pamiętasz, jak się nazywa nasz hotel? Napisać ci?

 

Znowu mnie obrażasz – powiedziała starsza pani i odeszła.

 

W informacji turystycznej przy San Marco, kobieta, dowiedziała się który szpital ma dyżur. Wsiadła do stojącej na brzegu Kanale Grande taksówki wodnej i po kilkunastu minutach była już na molo przy szpitalu na Fondamenta Nuove.

 

W recepcji, siostra skierowała ją do izby przyjęć. Izba była pusta, nawet nikogo z obsługi szpitalnej nie było, by poinformować ją o stanie zdrowia pacjenta. Usiadła na ławce i postanowiła czekać.

 

Po kilkudziesięciu minutach, otworzyły się drzwi sali operacyjnej i pokazał się w nich pielęgniarz pchający szpitalne łóżko Na łóżku ktoś leżał. Kobieta podniosła się i zobaczyła, że leżący jest przykryty prześcieradłem.

 

– Przepraszam, czy jest to pacjent, który został przywieziony z Zattere?

 

– Ten pan już nie żyje. Ale tak. To ten człowiek, którego przywieziono z Zattere. Jest pani krewną zmarłego? – zapytał pielęgniarz.

 

Maria przez chwilę się nie odzywała, jakby ważąc słowa, która ma wypowiedzieć… po chwil zapytała: – mówił coś przed śmiercią?

 

– Nie. Ale właściwościowe tak. Wypowiedział tylko imię… Maria… i jeszcze kilka liter jakby „staru…” i zmarł uśmiechając się. Chyba umarł będąc szczęśliwym. Ładna śmierć… o ile śmierć może był ładną.

 

Ale tego już starsza pani nie słuchała do końca…: Wydała z siebie jęk…

 

– o Boże… nie! – zatoczyła się, a w jej oczach pokazały się łzy.

 

– Co pani jest. Proszę usiąść, zaraz przywołam lekarza – dodał podtrzymując padającą Marię i nacisnął na komunikator.

 

Z tego co się wokół dzieje nic do Marii nie dochodziło. W jej pamięci ukazał się dawny obraz, gdy śpieszyła na spotkanie z ukochanym… tuż przed restauracją, w której umówili się… potknęła się na schodach i uderzyła głową o mur. Straciła przytomność. Długo leżała w szpitalu. Po kilku tygodniach dopiero odzyskała pamięć. Jej zdrowie szwankowało kilka lat. Dopiero po kilkudziesięciu miesiącach od wypadku, po porodzie, przypomniało jej się, że miała narzeczonego i mieli się pobrać. Wtedy urodziła córeczkę… było już za późno by szperać w przeszłości… Dopiero po śmierci męża przypomniała sobie o Wenecji, o spotkaniu, do którego nie doszło. Przypomniała sobie nawet godzinę, o której się umówili

 

Bruno Wioska

 

Starszy pan z Wenecji, czyli “Starzec” to opowiadanie z serii Niesamowite i erotyczne przygody niejakiego Kowalika, Brunona Wioski.

 

Wkrótce ukaże się drukowana wersja opowiadań.

 

 

 

 

Starszy

Starszy: osoba dojrzała lub stara, w przeciwstawieniu do dzieci i młodzieży

 

https://sjp.pl/


#Opowiadanie