Przemoc w teatrze

Przemoc w teatrze – Aktorka Małgorzata Maślanka pisze w sposób mocny i bardzo bolesny o zachowaniach przemocowych, które ją spotkały w teatrze.

Bardzo się cieszę, że niedawne wydarzenia w Szkole Filmowej doprowadziły do tego, że coraz więcej osób ma odwagę napisać o przemocy, prześladowaniach i mobbingu, który je spotkał zarówno w szkole, jak i w teatrze.
Myślę, że bardzo ważne jest to, żeby nie było w tej mierze równych i równiejszych, a ponieważ większość zachowań tego typu w teatrze jest uskutecznianych przez tzw. “wielkie” nazwiska, które promowane są przez “spółdzielnię teatralną”, niezwykle istotne jest to, żeby w końcu zacząć mówić głośno o patologii, która toczy polską branżę teatralną, polegającą na tym, że ludzie kompletnie bez kompetencji zawodowych chowają się za świecami dymnymi typu “czary mary” bez żadnych oporów wyżywając się w ten sposób na aktorach. To jest przemoc w teatrze, która panuje w nim co najmniej od 30 lat. To jest przemoc w teatrze, którą trzeba wyplenić. I pamiętajcie to jest przemoc w teatrze, nie tylko w szkołach aktorskich.

 

 

 

Przemoc w teatrze

 

 

 

Przemoc w teatrze

Legendarną postacią, był /jest…?  przemocowo traktujący aktorów, a przede wszystkim aktorki, reżyser Maciej Prus, alkoholik, homoseksualista, którego miałam nieszczęście spotkać podczas prob w Teatrze Polskim we Wrocławiu, do Fantazego J. Słowackiego.

 

Zaszyty wówczas, cierpiał nie pijąc, wyżywając sią na mnie, 27 – letniej wówczas aktorce, której bardzo zależało na tym teatrze, który wtedy jeszcze świętował swój rozkwit. Poniżał, krytykował nie tylko mnie. Także kilka lat starszą ode mnie aktorkę, grającą postać młodszej ode mnie, mojej siostry, bardzo kobiecej Monice Bolly, zarzucał:

 

“Dlaczego pani proponuje mi tu dziecko 3-letnie i to w dodatku niedorozwinięte…”

 

To sa uroki pracy z takimi osobnikami.

 

Potem doszło do mnie, ze biegał do dyrektora i narzekał na pracę z aktorami na tyle skutecznie, że w wyniku tego zostałam zwolniona przez dyr. Jacka Wekslera z tego teatru po pierwszym sezonie.

 

Monika Strzępka, w 2011 r. na dwa tygodnie przed premierą wyrzuciła mnie z obsady spektaklu “W imię Jakuba S.”, po 3 miesiącach prób, (od września do listopada) codziennych rano i wieczorem, jak wiadomo zajmujących cały dzień (od 10-14.00 i od 18.00 do 22.00), bedąc na etacie w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, czytaj: próby w ramach pensji miesięcznej – której wysokość także jest formą wyzysku. Właściwie cała moja pensja przez 3 miesiące tej pracy nad rolą nie wystarczała na opłacenie opiekunki do moich dzieci, (10 i 4), które wtedy sama wychowywałam.

 

Po 3 miesiącach moją rolę przejęła koleżanka reżyserki.

 

Podczas prób byłam non stop krytykowana, wyśmiewana, mobbingowana. Polegało to na tym, że jak przyszłam ubrana w obcisły sweterek, z dekoltem, to było to komentowane przez panią reżyser w dresie: “Co to jest to?” pokazując na moje ubranie, podobnie buty na lekkim obcasie, pytania o to dlaczego tak się ubrałam?

 

Odpowiedź: “Moja postać też będzie w butach na obcasie, więc wolę być na próbach w podobnych butach” nie była przekonująca dla reżyserki. Poleciła, żebym była na kolejnej próbie w dresie i trampkach.

 

Przyszłam w dresie i trampkach. Niczego to nie zmieniło, nadal byłam niewystarczająca. Mówiła do mnie na ucho: “Ty katoliczko” oczywiście mając świadomość, że jestem wierząca.

 

To, że umiałam jedna z pierwszych, cały tekst też było problemem dla Moniki S., która mnie maglowała i zmieniała tekst w kółko.

 

Niezadowolona. Nie mówię tu o walorach artystycznych, umiejętnościach, które są względne, mogło jej się nie podobać, to co robię, ale o formie, w jakiej mi okazywała swoje niezadowolenie. Kazała leżeć po kilka godzin na podłodze podczas prób , gdzie zawiewało, nie dając żadnych zabezpieczeń, w wyniku czego miałam postrzał w ramie i kark.

 

Nie tylko ja zresztą, kilka osób tak zareagowało na metody pani Strzępki.

 

Po przymiarce kostiumów, na którą byłam poproszona przez scenografa, wróciłam spóźniona na próbę, wówczas podeszła do mnie Strzępka i na ucho wyszeptała:

 

“Już nigdy nie będziesz robiła przymiarek podczas prób, ty Katoliczko”

 

Nie wiem co ma piernik do wiatraka, ale takie teksty na ucho mi sączyła pani reżyser co jakiś czas. Albo drapała się w głowę (tym razem) i odwracała, a następnie komentowała to w jaki sposób próbuję: “Zróbmy przerwę, bo mam czapę na głowie”.

 

Po jednej z prób, zeszłam do portierni i musiałam się położyć na kozetce u portiera, bo nie byłam w stanie dalej iść, takie miałam nerwobóle. W trakcie tego leżenia , portier sam zasugerował:  “Po próbie, tak? Co tam się dzieje… no tak, oni tu łażą i piją nocami, już interweniowałem…” A’ propos zespołu Strzępka – Demirski i świta.

 

Po dramaturgicznym festiwalu w Gdyni, “Raport” (w sobotę/niedzielę), gdzie teatr Imka wystawił “Generała” Jarka Jakubowskiego, który zdobył Grand Prix festiwalu, a w którym grałam Generałową, dostałam telefon z Teatru Dramatycznego o konieczności pilnego spotkania w teatrze w poniedziałek rano. Przyszłam. Na spotkaniu była Monika Strzępka i Paweł Demirski, którzy oznajmili mi, że odbierają mi rolę w spektaklu “W imię Jakuba S.”
Na pytanie moje “dlaczego dopiero teraz mi o tym mówią, po 3 miesiącach prób, 2 tygodnie do premiery?” powiedzieli: “ze względu na dobro spektaklu”.

 

Odpowiedziałam tylko parafrazując tekst z “W imię Jakuba S.”:”A Raport boli, co?….”

 

No cóż, niestety metody Pani Strzępki odbiły się na moim zdrowiu, finansach w owym czasie i kondycji psychicznej.

 

Ówczesny dyrektor Teatru Dramatycznego Paweł Miśkiewicz także nie był skłonny brać odpowiedzialności za swoich aktorów. Zostałam na tzw. lodzie. Po rozmowach, miałam grać w spektaklu “W imię Jakuba S.” niby w tzw. dublurze, która była fikcją, jak się okazało, ukutą tylko, żeby zamknąć mi usta.

 

Spektakl po premierze pojechał do Delhi, a ja nigdy go nie zagrałam. Cała moja praca nad tym projektem była wykorzystana w spektaklu, mimo wyrzucenia mnie z obsady, a po to mnie trzymano w próbach aż do tego momentu, żeby koleżanka z Chorzowa mogła wskoczyć w tzw. zastępstwo za mnie, bo wcześniej była zajęta w swoim teatrze. Czas płynął, próby trzeba było robić, żeby zdążyć… Moim kosztem.

 

Dyrektor Miśkiewicz we wrześniu 2011 roku poinformował mnie, że chciałby mi obciąć o połowę etat czyli z 1600 zł na 800 zł, “bo żaden reżyser mnie nie obsadza w tym sezonie” podczas, gdy byłam już w kilku przedstawieniach Krystiana Lupy, i jak się później okazało byłam w próbach u Moniki Strzępki, następnie w tym samym sezonie w spektaklu “Kto zabił Alonę Iwanowną” w reż. Michała Kmiecika, aż wreszcie w ogromnym przedsięwzięciu, jakim były próby i spektakl Krystiana Lupy “Miasto snu” w kooperacji z Teatrem TR.

 

Kłamstwem zatem, było mówienie, że obcięcie o połowę pensji podstawowej, wynika z braku zainteresowania reżyserów moja osobą. Nie było takiej sytuacji, o czym świadczą fakty, ale była taka manipulacja ze strony dyrektora Miśkiewicza, który sam siebie wynagradzał, jako gościnnego aktora we własnym teatrze. Stawka za spektakl, w którym grał dosłownie 10 minutowy epizod była kwotą połowy mojej pensji miesięcznej… Oszczędności dla teatru za to szukał gdzieindziej, w kieszeniach aktorów.

 

Ekonomiczny wyzysk w teatrach jest na porządku dziennym. Jesteśmy opłacani w teatrach, my aktorzy, w nikczemny sposób, przy czym można zrobić na próbach z nami, jako materiałem scenicznym, dosłownie wszystko, od poniżania i szantażu, po fizyczne naruszenie granic cielesnych, a na koniec odebranie nam możliwosci pracy.

 

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=4071199846266086&id=100001283330032


#teatr