Prawdziwa sztuka tylko w podziemiu

Prawdziwa sztuka tylko w podziemiu – Polski teatr instytucjonalny został tak zainfekowany patologią, że dobry teatr zszedł do podziemia.

Niestety doczekaliśmy czasów, w których to, co samo siebie uważa za awangardę teatralną, tak naprawdę jest już ariergardą i czystą konserwą teatralną, a prawdziwa sztuka istnieje tylko i wyłącznie poza mainstreamem, na offie, w teatrach niezależnych, amatorskich i takich, które mają odwagę wyzwolić się od wszechobecnego terroru jedynie słusznej estetyki wciskanej wszystkim w gardło przez mafię teatralną.

 

 

 

Prawdziwa sztuka tylko w podziemiu

 

 

 

 

Prawdziwa sztuka tylko w podziemiu

Przy takim poziomie artystów, prawdziwa kultura zejdzie do podziemia. Sztukę odnajdziemy w katakumbach, a katharsis – z dala od głośnych nazwisk

Sama Wielka Improwizacja z III części „Dziadów” Adama Mickiewicza nie doczekała się jeszcze zupełnie wyczerpujących interpretacji. Ba, samo „czterdzieści i cztery” nadal nurtuje literaturoznawców – ostatnio Bohdan Urbankowski wysunął hipotezę o roku Brutusa, 44 p.n.e. jako zamachu na Cezara (w polskim wydaniu jako rozważanie carobójstwa).

 

I oto te subtelności i wielotomowe erudycje znawców rozbijają się o feminizm pani Mai Kleczewskiej, która polski mesjanizm, Mickiewiczowskie aspiracje do swoistej narodowej teologii, rzucającego Bogu wyzwanie Konrada sprowadza do… Strajku Kobiet.

 

Filomaci jako wykrzykujące wulgaryzmy kobiety z otoczenia Marty Lempart to doprawdy iście rosyjska tradycja – „ideał sięgnął bruku”, gdy Rosjanie w 1831 roku wkroczyli do Warszawy, tak dzisiaj cela Konrada została zabrudzona wypróżnieniem polskich feministek.

 

Wszystko to działo się w arcydziele architektury galicyjskiej – Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Sam budynek, gdy krakowianie wznosili go na chwałę polskiej kultury, wywołał potężne kontrowersje, ze względu na konieczność zburzenia Kościoła św. Ducha. W proteście przeciwko temu inny mistrz polskiej kultury – Jan Matejko – zrzekł się honorowego obywatelstwa Krakowa. To właśnie w tym budynku Stanisław Wyspiański obejmował wzrokiem rozległą scenę wołając do siebie – a potem notując to w „Wyzwoleniu” – „teatr mój widzę ogromny”.

 

Tak, sztuka narodowa nieraz pełna jest wyzwań, ostrych polemik, kontrowersji. Nie tutaj jest problem ze współczesną sztuką, ale z tym, że złożone i przez setki lat tkane konteksty kulturowe, jakaś kolejna wyzwolona artystka rozbija jak kulą do kręgli.

 

Co prawda „wnuczęta Aurory” nieraz załatwiały się na polską kulturę, ale nigdy przy zachwytach profesorsko-redakcyjnych. Zdziwiłby się zapewne ten mongoidalny czerwonoarmista, gdyby mu Polacy bili brawo jak myje nogi w muszli klozetowej albo zakłada na nadgarstek trzeci już zegarek.

 

Teatr ITP

A przecież można inaczej, nie tracąc głębi, ani ostrości przekazu. Bez większego echa przejdzie na pewno dyskretnie wystawiony „Sztukmistrz” lubelskiego teatru ITP. Scenariusz na podstawie powieści noblisty Isaaca Singera („Sztukmistrz z Lublina”), wzmocniony wystąpieniami muzycznymi, jest ambitną próbą połączenia żydowskiej filozofii Talmudu i chrześcijańskiego sceptycyzmu wobec doczesności. Zanurzony w kolejnych miłosnych podbojach żydowski kuglarz i akrobata – Jasza Mazur – wyrusza z lubelskiej prowincji do metropolii w Warszawie, by wyrwać się do naprawdę wielkiego, zachodniego świata. Trafi faktycznie do miejsca doskonałego spełnienia, ale innego niż wyobrażał sobie na początku.

 

Sceny modlitwy ortodoksyjnych Żydów w synagogach rzucają na widzów tę tajemniczość wyznania mojżeszowego, tak odległą od naszych, katolickich pojęć. Tłumy na warszawskich ulicach odgrywane są z taką dynamiką, że widz czuje jakby miał za chwilę wpaść na kogoś przypadkowego, a salonik najważniejszej kochanki aż prosi się o zamożnego gościa na wzór księcia z bajki.

 

 

Muzyczne sceny zbiorowe nawiązują czasem precyzyjnie do położenia bohatera, czasem przenoszą w atmosferę, którą Singer mógł oddać tylko prozą (karczma i zabawa złodziei), a czasem dają złośliwego prztyczka współczesnym – gdy ulica warszawska przekonuje się do wielkości Jaszy Mazura słowami: „skoro jest tak w gazetach to musi być prawda”.

 

Teatr „zawodowy” a teatr „amatorski”

Na czym polega przepaść między deskami wielkiego Teatru w Krakowie a skromnej sceny w Lublinie? Teatr ITP to teatr amatorski, prowadzony przez salezjanina, księdza Mariusza Lacha. I oto amatorzy – bo bez formalnego wykształcenia teatralnego – porywają się na klasykę literatury światowej, a katolicki duchowny na rozplatanie żydowskiej metafizyki. Można przy tym coś uzupełnić, coś nadbudować, spróbować synkretyzmu wartości pochodzących od tego samego, choć różnie odbieranego, Boga.

 

Rzecz się odbywa w gmachu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. O teatrze ITP wielokrotnie pisał redaktor Piotr Zaremba (także na portalu wPolityce.pl), autorzy Gazety Krakowskiej, Gazety Nowosądeckiej, a nawet Gazety Wyborczej. Mimo pandemii ksiądz Mariusz Lach podtrzymuje teatr przy życiu przestrzeganiem obostrzeń, organizowaniem dobrowolnych składek, przygotowywaniem kolejnych sztuk. Aktorzy angażują się z czystej pasji i miłości do teatru, a nie w ramach comiesięcznej wypłaty i dla taniego rozgłosu. Niektóre scenariusze powstały na podstawie dzieł, przygotowywanych specjalnie dla nich (dystopia „Pieśń nad pieśniami”).

 

Człowiek wychodzi z ich sztuki mały, ze swoimi drobnymi sprawami tego świata i perspektywą odszukania w sobie czegoś większego. Staje się lepszy.

 

Wychodząc z dostojnego gmachu krakowskiego „Słowackiego” człowiek ma ochotę zmyć z siebie brud prostactwa i może odpalić jakiś serial na Netfliksie.

 

Sztuka w kryzysie kultury znów będzie musiała zejść do podziemia.

Krytyk teatralna Temida Stankiewicz-Podhorecka uprzedza: wkrótce zamiast „polski teatr” będziemy mówić „teatr w Polsce”.

 

Jakub Maciejewski

 

https://wpolityce.pl/kultura/575692-zamiast-polski-teatr-bedziemy-mowic-teatr-w-polsce?fbclid=IwAR0NyL4xNWuPOPERiJqObzZXiS_PLElyovPx7CmrjFw7TDJ7mhdxKd2AwfQ


#Dziady