Opowieści lasku wiedeńskiego

Opowieści lasku wiedeńskiego – to świetnie napisana recenzja Małgorzaty Bryl-Sikorskiej z ostatniej premiery sceny polskiej w Czeskim Cieszynie.

Opowieści lasku wiedeńskiego to bardzo aktualna sztuka o rodzącym się faszyzmie.

Małgorzata Bryl-Sikorska pisze o tej najnowszej premierze cieszyńskiego teatru.

Opowieści lasku wiedeńskiego

WOJNA W RYTM SŁODKIEGO WALCA

Za nami premiera Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego „Opowieści lasku wiedeńskiego” w reżyserii Małgorzaty Siudy. Biorąc pod uwagę zaangażowanie reżyserki, a także doskonały dramat o niepokojąco aktualnej dziś tematyce, już przed premierą zapowiadał się spektakl, który poruszy widownię czeskocieszyńskiej sceny. Czy ostatecznie tak się stało?

Austriacki dramatopisarz i prozaik początku XX wieku, Ödön von Horváth w swoich utworach podejmował tematy społeczno-polityczne, krytykował postawy drobnomieszczańskie, zaś w późnych powieściach poruszał temat źródeł faszyzmu. W „Opowieściach lasku wiedeńskiego” – jednej z jego popularniejszych sztuk – autor starał się realistycznie nakreślić wizerunek społeczeństwa Wiednia okresu międzywojnia. „W sztuce Horvátha, w której pobrzmiewa tradycja wiedeńskiej komedii ludowej, nie chodzi o ukazanie idylli przy lampce młodego wina i dźwiękach walca wiedeńskiego, a raczej o zdemaskowanie jej zwodniczej fasady, będącej wytworem mentalności drobnomieszczańskiej, o przestrogę przed marazmem i «złośliwą satysfakcją» kołtunerii, będącej efektem nie tyle złej natury człowieka, ile ludzkiej głupoty stanowiącej idealną pożywkę dla nadciągającego faszystowskiego kataklizmu” – pisze Maciej Ganczar we wstępie do „Dramatów zebranych Ödöna von Horvátha”. 

Za życia pisarza jego dzieła spotkała ostra i niesprawiedliwa krytyka, głównie ze strony faszystowskich gazet, zaś inscenizacje były zdejmowane z afisza. Sam Horváth najpierw przeniósł się z Niemiec do Austrii, a następnie w 1938 roku wyemigrował do Francji, gdzie zmarł tragicznie kilka miesięcy później uderzony spadającą gałęzią drzewa podczas wichury. Dopiero w latach 60. ubiegłego wieku „Opowieści…” i inne dzieła Horvátha zaczęły święcić triumfy na deskach teatrów europejskich. Nie inaczej było w Polsce.
Małgorzata Siuda, reżyserka „Opowieści lasku wiedeńskiego”, zrealizowała już czwartą premierę na Scenie Polskiej Teatru Cieszyńskiego. Jak czytamy w programie teatralnym, właśnie tę realizację reżyserka postrzega jako najważniejszą w całym jej dorobku artystycznym. Biorąc pod uwagę zaangażowanie reżyserki, a także doskonały dramat o niepokojąco aktualnej dziś tematyce, już przed premierą zapowiadał się spektakl, który poruszy widownię czeskocieszyńskiej sceny. Czy ostatecznie tak się stało?
Atutem najnowszego spektaklu jest panteon pełnokrwistych, nietuzinkowych postaci doskonale wymyślonych przez pisarza, ale i dobrze zagranych przez aktorów dzięki celnym wskazówkom reżyserki. Na szczególne brawa zasługują Lidia Chrzanówna jako Valerie, Karol Suszka w roli zaborczego ojca i Halina Paseková grająca wybitnie czarny charakter, czyli złą babkę. Ponadto Tomaszowi Kłaptoczowi udało się z sukcesem pokazać pokrętny charakter Oskara, zaś aktorka najmłodszego pokolenia, Martyna Dudek (gościnny debiut na Scenie Polskiej) bez problemu udźwignęła trudną i wymagającą rolę Marianny – osi wszystkich zdarzeń fabularnych. Ciekawostką najnowszego spektaklu jest fakt, że po latach można było tu zobaczyć Zbigniewa Cieślara, aktora występującego m.in. na Scenie Polskiej oraz w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, z którą to sceną był związany najdłużej i kilka lat temu na jej deskach świętował jubileusz czterdziestolecia pracy artystycznej.

Atutem najnowszego spektaklu jest panteon pełnokrwistych, nietuzinkowych postaci.

Gorzej rzecz się ma, jeśli chodzi o oprawę muzyczną „Opowieści…”. Nie bardzo rozumiem, dlaczego Łukasz Olejarczyk, autor muzyki, zdecydował się uwspółcześnić dźwięki, mimo że reżyserka wyraźnie umiejscowiła akcję fabularną w czasach Horvátha. Muzyka odgrywa bardzo ważną rolę w tej sztuce i sądzę, że niepotrzebnie autorzy przedstawienia zdecydowali się przepleść klasyczne utwory zapisane w didaskaliach muzyką całkowicie współczesną, rodem z dyskoteki czy dudnienia podczas meczu. Jeśli była to próba zaktualizowania tej sztuki, to moim zdaniem nieudana. Jednak nie chcę przez to powiedzieć, że oprawa muzyczna autorstwa Olejarczyka zupełnie nie przypadła mi do gustu. Zafrapowana obserwowałam bowiem, jak publiczność z początku zasłuchana w sielankowy walc „Nad pięknym modrym Dunajem” była powoli wytrącana z poczucia komfortu i bezpieczeństwa (głównie za sprawą dobrze dobranej muzyki, która ze sceny na scenę budowała coraz większe napięcie).

W „Opowieściach…” żaden bohater nie jest bez grzechu (na co m.in. zdaje się też wskazywać plakat teatralny tego przedstawienia). Bohaterowie wzajemnie krzywdzą się, nie potrafią współpracować, wyniszczają się i są uwikłani w sieci pułapek, które tworzą sobie sami lub, które zastawiają na nich inni. W warstwie scenograficznej Jakub Strączek oddał to bardzo dobrze, zamykając postaci w dużej klatce ustawionej w centralnej części sceny. Kraty to też symbol wąskiego sposobu myślenia, uprzedzeń, zacofania i po prostu głupoty bohaterów. To rozwiązanie ograniczyło też sposób poruszania się, podobnie jak zamknięcie wszystkich aktorów w wąskim pasie proscenium. Wpadający i ocierający się o siebie aktorzy stworzyli wrażenie dyskomfortu, wzajemnego ograniczania się i nerwowości, czyli zupełnego przeciwieństwa sielankowego wypoczynku „nad pięknym, modrym Dunajem”. Zastrzeżeniem, jakie mam do scenografii „Opowieści…”, jest zbyt duża liczba detali i różnych rekwizytów w obrębie klatki, które dla widzów w dalszych rzędach i na balkonie były słabo widoczne i z daleka stwarzały wrażenie zbytecznego nadmiaru. Wydawało mi się też, że nie do końca udał się pokaz multimediów podczas premiery przedstawienia, ale istnieje nadzieja, że akurat to z czasem zostanie dopracowane.

Bohaterowie wzajemnie krzywdzą się, nie potrafią współpracować, wyniszczają się i są uwikłani w sieci pułapek, które tworzą sobie sami lub, które zastawiają na nich inni. W warstwie scenograficznej Jakub Strączek oddał to bardzo dobrze, zamykając postaci w dużej klatce.

Jeśli mam być szczera, po tej premierze spodziewałam się czegoś mocniejszego, czegoś, co nas – widzów wbije w fotele, aż zahipnotyzowani i przerażeni będziemy patrzeć na sceniczne zdarzenia. Wydaje mi się, że o ten szok i wstrząs chodziło samemu autorowi „Opowieści lasku wiedeńskiego”, który obnażając wszystko, co drastyczne, obrzydliwe, cyniczne i straszne, chciał pokazać świat takim, jakim on niestety bywa. Przy czytaniu dramatu miałam ciarki na skórze, a po przeczytaniu jeszcze długo myślałam o tej historii i jej bohaterach. Z kolei teatralna adaptacja Sceny Polskiej pozostawiła mnie obojętną…


„Opowieści lasku wiedeńskiego”, Ödön von Horváth, reż. Małgorzata Siuda, premiera: 2 marca 2019, Scena Polska Teatru Cieszyńskiego. 

05 / 03 / 2019

Małgorzata Bryl-Sikorska

https://kempinsky.pl/blog-tdivadlo.cz/article/134?fbclid=IwAR1JVpMVOkKJ22YD5d6DgYKHxGWIolZAJYma9Lp3eoCKjeYjHMoL7HE2CA8


#teatr