NIENAWIDZĘ RZECZYWISTOŚCI
“Literatura rozgrywa się w przestrzeni między zmyśleniem a rzeczywistością…”
Przeczytałem to w jednej z ostatnich książek, które czytałem, ale zapomniałem w której.
Mam nadzieję, że autor wielkodusznie wybaczy moją ignorancję.
A zapamiętałem go, bo wydaje mi się, że teatr porusza się na podobnych obszarach transgranicznych i dlatego mnie tak fascynuje.
Bardzo często w moich przedstawieniach wymazuje zupełnie świadomie granicę między widownią, a sceną i dlatego też najbardziej pociągają mnie teksty, które poruszają przenikanie się fikcji i rzeczywistości – np. tak, jak “Bóg” Woodego Allena, albo “Komedia Teatralna” Bengta Ahlforsa…
Bierze się to zapewne z tego, że często świat nie wydaje mi się być zbyt fajnym miejscem, a ten który wykreuję na scenie, jest bezpieczniejszy i piękniejszy…
Nie wiem, czy to temat dla teatrologa, czy bardziej dla psychiatry, ale jak to powiedział mistrz Woody – “Nienawidzę rzeczywistości, ale to jedyne miejsce, gdzie można dostać dobry stek.”
Dlatego, wstyd się przyznać, ale w miastach, w których pracuję, oprócz hotelu, teatru i restauracji, nie interesuje mnie nic więcej.
Ciekawe, że przyszło mi to na myśl akurat dzisiaj, w Światowym Dniu Świadomości Autyzmu…
#teatr #fikcja #autyzm
“Nienawidzę” to bardzo mocne słowo. Temat zdecydowanie dla psychiatry (i to dla wybitnego specjalisty).
Może dlatego tak Cię fascynuje teatr, tak go kochasz, bo tam masz wszystko pod kontrolą. To Ty decydujesz jak się sytuacja rozwinie, a nie ślepy los. Nie ważne czy wykreowany na scenie świat jest lepszy czy gorszy od tego realnego, ale jest kontrolowany. W życiu jest inaczej.
Sama nienawiść często bierze się z niezrozumienia lub ze strachu. Nie lubimy się bać, więc jeśli ten strach trwa zbyt długo zaczynamy nienawidzić dane zjawisko.
Wydaje mi się, że bardzo często jest tak, że odsuwając się od ludzi, nie tyle nie potrzebujemy ich towarzystwa (czasami wręcz tego pragniemy), ale boimy się, że zostaniemy zranieni. Boimy się, że się do kogoś przywiążemy (ktoś nas “oswoi”), a on nas zostawi. Odczuwamy lęk przed tym, że z czasem będziemy pragnąć coraz bardziej jej ciepła, bliskości, czułych gestów, a ten ktoś w pewnym momencie przestanie nam to dawać. Boimy się, że w pewnym momencie zostaniemy znowu sami, poranieni, skrzywdzeni, pozbawieni tego, na czym z biegiem czasu zaczęło nam zależeć najbardziej na świecie. Zostanie ból i samotność.
Dlatego sami w nadziei, że tak będzie mniej bolało, odsuwamy się już na samym początku, gdy tylko się zorientujemy, że ktoś staje się nam bliski. Wmawiamy sobie uparcie, że jesteśmy samotnikami, że wcale tego nie potrzebujemy, nie pragniemy, że tak jest lepiej. Dusimy to w sobie.
I kończy się tak, że gramy przed całym światem obojętność czy wręcz szczęście, a w swojej… samotni zaczynamy brać środki antydepresyjne czy przeciwlękowe!
“[…] Dopiero późną nocą
przy szczelnie zamkniętych oknach
gryziemy z bólu ręce
umieramy z miłości”
Dziękuję za tę domorosłą analizę, ale akurat miałem zupełnie coś innego na myśli.
Grześ, przyznaję że z przyjemnością czytam twoje wpisy, właśnie po to by od tej rzeczywistości choć trochę uciec. A może nie uciec ale zdać sobie sprawę że Dzięki tobie i tobie podobnym staje się tą rzeczywistość znośna. A autystami to jesteśmy chyba wszyscy, przynajmniej od czasu do czasu. To taki odruch samozachowawczy, samo zdrowie:-)