Muszkieterowie pryty

“Muszkieterowie pryty”, to fragment książki Anny Rychter pod tytułem “Żyjąca w Polsce i inne stany nieważkości” 

 

prytyKsiążki dobrej, bo mówiącej znakomitym językiem o otaczającej nas rzeczywistości i to nie tylko tej “babskiej”, jak mylnie można by było domniemywać z tytułu.

Polska wokół nas tak wygląda.

Mijamy ją na co dzień, nie zwracamy nań uwagi, a ona jest i wżera się w nas, w naszą świadomość i tożsamość, czy tego sobie życzymy, czy nie.

Ona jest częścią nas, a my częścią jej i tak to właśnie jest niezależnie od tego, czy tego chcemy, czy nie:

 

“Muszkieterowie pryty”

“….O tej porze w sklepie było dużo ludzi. Ten kto jeszcze miał pracę, wracał właśnie do domu i po drodze dokonywał  zakupów. Pełno było też matek z dziećmi i emerytów. Kilku osiedlowych Muszkieterów Pryty przyszło nabyć niezbędne do codziennego życia produkty alkoholowe.

Już po drodze do sklepu Tańcząca z Siatami minęła oczekujący na ławce zastęp znanych jej z twarzy Muszkieterów Pryty. Oni są w tym miejscu chyba od zawsze. Jak drogowskaz na osiedle, jak wizytówka, jak logo. Nawet jeśli poleciałoby się w kosmos i wróciło po kilku latach świetlnych, głęboką nocą, w zawieję śnieżną, i choćby wysiadły wszystkie urządzenia nawigacyjne, wystarczy kierować się instynktem. Dzięki zawsze obecnym Muszkieterom Pryty można mieć pewność, że wylądowało się we właściwym miejscu.

Pewnie  stoi tutaj już kolejne pokolenie małomiasteczkowych herosów.

Ich wiek jest trudny do określenia, są jakby „zunifikowani”- mają wiecznie czerwone twarze z sinymi plamami, wyglądające jak po porażeniu prądem. Do tego rzadkie, wyliniałe włoski, drżące rączki i poplątane nóżki. Wyróżnia ich charakterystyczna, bełkotliwa mowa nie wiadomo na jaki temat.

Kiedy ich mijasz czujesz charakterystyczny smrodek skwaśniałej pryty, silnie nasyconej dwutlenkiem siarki, półrocznego potu, uryny, tanich fajek od ”ruskich”, wysmażonego łoju i przegranego życia.

Muszkieterowie Pryty stoją na posterunku niezależnie od pory dnia, roku, pogody i niepogody. Niestraszny im upał, deszcz, wiatr ani mróz. Owiani tytoniem pełnym czadu z dymiącego wciąż reaktora w Czarnobylu, pilnują swoich miejsc jak wasale lenna nadanego przez Pana.

Dzięki nim pobliskie sklepiki mogą liczyć na całkiem niezły dzienny utarg. Zawdzięczają to wewnętrznej dyscyplinie Muszkieterów Pryty:  już rano flaszka  być musi, na obiad też trzeba wypić i przed snem również, żeby mieć kolorowe sny, bo szara rzeczywistość skrzeczy.

Nie są jednak całkowicie oderwani od rzeczywistości, bo postęp i technika wdarły się również i w ich życie.  Przemysł monopolowy pomyślał  o swoich wiernych klientach. Dla większego bowiem bezpieczeństwa, żeby przypadkiem cenny trunek nie wyśliznął się z drżących rąk starszych Muszkieterów, ten szlachetny nektar pakowany jest także w papierowe kartoniki. W pewnym bowiem  wieku człowiek nie ma już tyle czucia, żeby odkręcić korek od flaszki, albo brak mu zębów, żeby umiejętnie odkorkować ambrozję.

Asortyment jest dobrany do potrzeb tej malowniczej (wcale nie takiej mniejszości) osiedlowej. Etykiety na flaszkach i kartonach mówią same za siebie: „Beczka wiśniowa mocna”, „Kawaler”, „Wino Warka” (La patik).

Spożywający takie trunki Muszkieterowie Pryty są tak charakterystyczni, że gdyby ich nagle zabrakło, osiedle straciłoby swój klimat i smak.

Ale czas pędzi nieubłaganie i jak to w życiu bywa, zdarzają się smutne chwile: oto po latach wiernej służby pod drzewami, krzaczkami czy na zdewastowanych ławeczkach przy piaskownicy, odchodzi do Pana jakiś Muszkieter Pryty. Czasami pada jak rażony wszechmogącym piorunem w tym samym miejscu, w którym spędził ostatnie lata życia. Czasami gaśnie w oczach, zżerany powoli od środka. Bywa, że wychudzony na wiór nie ma już żołądka, wątroby, płuc czy jelit, ale jeszcze przywlecze się do kompanii, zawita na posterunek, z którym tak  mocno się zżył. Jeszcze upije chociaż łyczek ukochanej prytki, postoi, popatrzy, ucieszy znanym widokiem niewidzące prawie oczy, nasyci ucho dźwiękiem spadającego na chodnik korka od pryty. Inni Muszkieterowie pocieszą go, poklepią po zgarbaciałych pleckach, dodadzą otuchy i fantazji rycerskiej na nową drogę (wiecznego) życia.

Oni wiedzą, że to już nieuchronny koniec i ktoś nowy będzie musiał go zastąpić. Kogoś trzeba będzie przyjąć do swego zacnego grona.

Ale nie może to być byle łach! Nowy kandydat powinien się „wkupować” przez kilka kolejnych dni i stawiać kolejkę za kolejką, żeby przejść otrzęsiny i dostąpić zaszczytu pasowania na Muszkietera Pryty.

W ostatniej drodze będzie uczestniczyć Honorowa Delegacja Muszkieterów. Wybrani  na to wydarzenie pójdą na pogrzeb nieszczęśnika, ufundowany przez jego rodzinę. Nie stać ich wprawdzie na wianek, kwiaty czy znicz, ale wejdą chociaż na mszę żałobną do kościoła, po raz pierwszy od wielu lat. Nad trumną weterana postawią ostatni krzyżyk, martwiąc się w duchu, że nie będzie już mu dane codzienne „szarpnięcie  z gwinta”.

Taka armia jest niedroga w utrzymaniu. Muszkieterowie Pryty są wolni jak ptaki. Mało co ich „rusza”.  Nie leczą się, wytwarzają niewiele śmieci – pustą flaszkę zamieniają na pełną, a wokół nich leżą jedynie pety, korki, tudzież kartoniki. Nie mają żadnych zobowiązań, nie uznają nakazów, zakazów, obowiązków czy godzin pracy. Rodzina  może poczekać, aż oni będą gotowi po całym dniu powrócić na jej łono. Nędzne renciny, jakieś zasiłki, albo pięć, dziesięć złotych podkradane żonie, matce, siostrze czy dziecku – to wszystko składa się na miesięczną gażę Muszkieterów Pryty. Stałe zarobkowanie nie wchodzi w grę – oni nie mają na to ani czasu ani zdrowia, żeby jeszcze ładować forsę w ten cholerny ZUS albo w jakiś inny filar. Swoje przecież już zrobili. Teraz czas na zasłużony odpoczynek w gronie szlachetnych Muszkieterów…”

 

Pryta

Tanie winko, tanie wino, jabol, alpaga
www.miejski.pl/slowo-Pryta

Anna Rychter:

https://www.facebook.com/anna.rychter.12

_______________________________________________________________
#TanieWino