Moliera żałosna karykatura

Moliera żałosna karykatura – Całkowicie druzgocąca recenzja Don Juana Mikołaja Grabowskiego w warszawskim Teatrze Ateneum.

Niechętnie to mówię, ale Mikołaj Grabowski dla mnie był zawsze bardzo słabym reżyserem. Aktorem, owszem, bardzo dobrym, ale reżyserem poniżej wszelakiej krytyki.
W ogóle jego postać jest dla mnie nacechowana tanim oportunizmem i koniunkturalizmem najgorszego rodzaju. Zrobiłby chyba wszystko, żeby zostać dyrektorem Teatru Narodowego i wszystkie jego dotychczasowe działania miały moim zdaniem właśnie ten jeden jedyny cel.
Zatem podlizywanie się ideologii gender dokładnie wpasowuje się w ten schemat działania.
Jego objęcie dyrektury Teatru Polskiego w Poznaniu w 1981 roku, kiedy cała reszta artystycznej Polski protestowała, nie grała i nie wchodziła w jakiekolwiek układy z władzą, jest typowym przykładem tego stanu rzeczy.
Jego żałosna karykatura Moliera, nie jest tu, żadnym wyjątkiem, ani w sprawie jego nieudolności reżyserskiej, jak i podlizywania się grupie dzierżącej władzę w teatrze.

 

 

Moliera Żałosna karykatura

 

 

 

 

Żałosna karykatura Moliera

„Don Juan albo kamienna uczta” Moliera w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w “Naszym Dzienniku”.

 

Pośród małowartościowych tekstów, z dominantą wulgaryzmu i bluźnierstwa w słowie i obrazie, które często zapełniają dziś sceny teatralne, widzowie z tęsknotą oczekują na prawdziwe dzieło. Takie, które poruszy ich ducha, emocje i ożywi intelekt – wszak teatr już ze swojej nazwy przynależy do kultury wysokiej.

 

Teoretycznie.

 

Bo w realu jest akurat odwrotnie. Słabo wykształceni reżyserzy, o niskim poziomie wiedzy nie dotykają ważnych, głębokich tekstów. A nawet jeśli już zdarzy im się wziąć do realizacji ambitną sztukę, na przykład wielkie dzieło klasyczne, to tak je przerobią, dostosowując do swojego poziomu, że trudno w takim przedstawieniu rozpoznać literę tekstu oryginalnego. Ważne, że jest wyeksponowane uderzenie w Kościół katolicki, ośmieszenie naszej religii i polskiego patriotyzmu. I taki dziwoląg, nikomu niepotrzebny, usłużnymi piórami niektórych recenzentów nierzadko bywa określany jako spektakl wybitny.

 

Brak słów.

 

I w takich oto realiach bylejakości sztuk scenicznych pojawiła się wiadomość o wystawieniu w warszawskim Teatrze Ateneum dramatu Moliera „Don Juan”. Chciałoby się powiedzieć: wreszcie tekst stymulujący do głębszych rozważań nad sprawami dobra i zła, nad winą i karą, nad obłudą, nad prawdami wiary i hipokryzją itd. Wszystko to bowiem jest przecież w tekście Moliera. W tekście – owszem, ale czy na scenie?

 

O czym jest sztuka Moliera? Najkrócej mówiąc, o zamożnym libertynie, słynnym perfidnym uwodzicielu kobiet. Don Juan uważa się za człowieka totalnie wolnego we wszystkim, stąd też nie uznaje on żadnych praw i zasad, które mogłyby ograniczyć tak postrzeganą przez niego wolność, która de facto jest nie wolnością, lecz uzależnieniem od ciągłego kreowania siebie na człowieka wolnego, zaspokajającego swoje żądze. Jakaż to wolność, kiedy to nie on, lecz żądze kierują jego zachowaniem. O zasadach moralnych nawet nie ma co wspominać. W swoim rozpustnym trybie życia realizuje program „filozofii” hedonistycznej: używanie życia kosztem innych (kobiet), nie licząc się z konsekwencjami. Sfera duchowa i emocjonalna są mu najzupełniej obce. A to właśnie są te przestrzenie, które stanowią o naszym człowieczeństwie. Jakim zatem człowiekiem jest Don Juan? Jaką rolę ma do spełnienia w życiu? I czy tak bezkarnie można krzywdzić innych? I tu Molier odsłania przestrzeń metafizyczną swojej sztuki, prowadzi czytelnika, widza ku głębszym refleksjom tyczącym wiary i niewiary.

 

Don Juan nie wierzy w nic. Nie jest nawet agnostykiem. Najwłaściwszy termin to ateista. Choć też nie do końca (zależy od interpretacji reżysera). Ma swój mroczny świat, jest pełen pychy. Kobiet, które uwodzi, nie darzy miłością, są jedynie zaspokojeniem jego żądzy zdobywania. Nikogo nie kocha i chyba nie zna tego uczucia. Ze swoim ojcem także nie ma dobrych relacji. Lawiruje z dnia na dzień po powierzchni życia, nie znając jego prawdziwego smaku, w którym mieszczą się radości i smutki, a także lęki, współodczuwanie z innymi itd. Uważa, że jest człowiekiem wolnym do wszystkiego i od wszystkich, i że sam dyryguje swoim życiem, że sam kreuje rzeczywistość, w której się znajduje.

 

Z naszego (publiczności) punktu widzenia jest człowiekiem nieszczęśliwym i samotnym. Ale czy sam o tym wie? Wprawdzie ma służącego Sganarela. Ale Sganarel nie jest bratnią duszą swego dobrodzieja, wręcz przeciwnie. Jest przeciwstawieniem Don Juana, znajduje się w innej przestrzeni wartości aniżeli on. Sganarel symbolizuje dobro, wierzy w Boga, w życie wieczne, a zatem w nagrodę i karę po śmierci.

 

To wszystko jest u Moliera. A jak jest w przedstawieniu Mikołaja Grabowskiego? Przede wszystkim reżyser ogołocił sztukę Moliera z jej wymiaru metafizycznego. Nachalnie wpisując ją w konteksty współczesnej rzeczywistości, w tym także politycznej, głównie po to, by – jak zresztą ogromna większość teatralna dzisiaj – „dowalić” Kościołowi i powiedzieć, że wszystkiemu winien jest katolicyzm.

 

Tomasz Schuchardt jako Don Juan to pomysł nieszczęśliwy. Aktor od początku do końca prowadzi rolę na jednej nucie, i to tak od niechcenia, jakby pytał: co ja tutaj robię? Po prostu jest nijaki. A już finał pozostaje w całkowitej opozycji do tekstu sztuki. Jak wiemy, u Moliera Don Juan za swoje winy zostaje ukarany. Gdy pełen pychy odwiedza grobowiec Komandora (którego zabił), piorun uderza w niego i z otwartej czeluści ziemi piekielne płomienie pochłaniają go wbrew jego woli. Tak więc u Moliera jest wina i jest kara. Natomiast w spektaklu Grabowskiego Don Juan świadomie staje po stronie zła, z ochotą schodzi do piekła, które na scenie Ateneum przypomina raczej dom „uciech” z odpowiednimi paniami. A że z rogami? To jeszcze pikantniej. Zatem gdzie tu kara? A przecież jest wina. To wbrew intencji autora sztuki.

 

Ponadto Artur Barciś w roli ojca Don Juana gra zupełnie inne przedstawienie, to jakiś dziwaczny kabaret. Po co? Jako jedyny aktor ubrany w kostium z epoki ma być reliktem przeszłości? A więc tradycji itd.? Oczywiście, tu ośmieszonej. Nie wiem też, w jakim celu w pierwszej części reżyser zrobił z Elwiry kogoś w rodzaju zombie. Dziwię się, że Paulina Gałązka, grająca to dziwadło, nie zaprotestowała.

 

W tym bardzo marnym, wręcz żenującym artystycznie przedstawieniu – zarówno inscenizacyjnie, jak i aktorsko, gwoździem do trumny jest obsadzenie kobiety, Doroty Nowakowskiej, w męskiej roli służącego Sganarela. Dorota Nowakowska właściwie gra ni to mężczyznę, ni to kobietę: ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra. Ze spektaklu nie wynika powód artystyczny ani żaden inny dla takiej zamiany płci. Jedyny powód znajduje się w przestrzeni pozateatralnej: propagowanie ideologii genderowej. Reżyser powinien skoncentrować się na tekście Moliera i na spektaklu, a nie podlizywać się ideologom lgbt.

 

„Don Juan” Moliera, reż. Mikołaj Grabowski, scenog. i kostiumy Zuzanna Markiewicz, Teatr Ateneum, Warszawa.

 

Temida Stankiewicz-Podhorecka

 

https://e-teatr.pl/zalosna-karykatura-moliera-14332


#MikołajGrabowski