“Łaskawe” niełaskawe

“Łaskawe” niełaskawe – O następnym niezbyt udanym spektaklu wyreżyserowanym przez Maję Kleczewską w Teatrze Śląskim w Katowicach.

Jak wiadomo, dyrektor Teatru Śląskiego od lat buduje swoją linię repertuarową na dwóch fundamentach:
Pierwszy to fanatyczne wręcz podlizywanie się wszystkiemu, co Śląskie i antypolskie.
Drugi to takie samo podlizywanie się Mafii Teatralnej znanej także jako Spółdzielnia Teatralna.
Zatrudniając w Teatrze Śląskim Maję Kleczewską, oczywiście korzysta z tego drugiego filaru i niestety znowu wychodzi z tego teatr pseudo-awangardowy, ciężki i nie dla widza, lecz tylko dla wspomnianej Spółdzielni.
“Łaskawe” w reżyserii Kleczewskiej są niezbyt łaskawe dla widza właśnie;

 

“(…) często wieje z tej sceny (o dziwo, mimo tylu trudnych tematów) po prostu chłodem, postaci ludzi stają się jedynie typami, aktorzy – statystami, całość dociera do mnie jakby zza szyby, bez emocji, z dystansem. W którymś momencie (chyba w drugiej części) dodatkowo świat sceniczny rozłazi się i stąd już niedaleko do męczącej, nadmiarowej kakofonii obrazów, dźwięków i gestów.(…)”

 

Cały tekst pod obrazkiem;
(Proszę pamiętać, że Gazeta Wyborcza jest zbrojnym ramieniem Mafii Teatralnej, a nawet ona nie potrafi jednoznacznie pochwalić tego całkiem nieudanego przedstawienia.)

 

 

 

Łaskawe niełaskawe

 

 

 

 

“Łaskawe” niełaskawe

Epicka opowieść o złu
„Łaskawe” Jonathana Littella w w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Marta Odziomek w „Gazecie Wyborczej – Katowice”.

 

“Łaskawe” w reżyserii Mai Kleczewskiej to epicka, fantasmagoryczna, utkana ze zdarzeń historycznych, fikcyjnych i wyśnionych opowieść o zbrodniarzu, jego wewnętrznych demonach i zewnętrznej materializacji zła, które czyni, bo tak mu rozkazano, bo tak wyszło, bo był do niego zdolny, bo być może miał takie predyspozycje osobowościowe.

 

Inscenizacja rozpoczyna się skromnie, choć pełnym emocji, kilkunastominutowym monologiem starego Maxa Aue, który po latach życia w spokoju postanawia opowiedzieć o swej zbrodniczej działalności podczas II wojny światowej. Bohater – w tej roli Roman Michalski – z pasją ciska wokół słowami i miota się po proscenium. Tłumaczy się, wyjaśnia, przestrzega, grozi. Że sam się nie pchał do tej roboty. Że nie wiadomo, jak my byśmy się w tych czasach zachowali, więc nie powinniśmy osądzać. Że nigdy nie możemy powiedzieć, iż nie będziemy zabijać, tylko że możemy mieć nadzieję, by nie zabijać. Monolog ów – mocny, zapadający w pamięć – zgodny jest z literą powieści autorstwa Jonathana Littella, choć sam Max został znacznie postarzony.

 

Obrazy z przeszłości

Obok niego stoi młody oficer – to Max z przeszłości – w tej roli Mateusz Znaniecki – który razem z Maxem obecnym będzie oprowadzał widzów po rzeczywistości, która była jego udziałem. Ciekawy to zabieg reżyserski, otwierający sporo możliwości aktorskich i inscenizacyjnych pomysłów, z których reżyserka i aktorzy chętnie korzystają.

 

W pierwszej scenie Max za plecami ma kurtynę z odrapanej blachy, która na razie przysłania świat jego wspomnień. Bo idzie tu właśnie (między innymi) o wspomnienia, pamiętanie, niepamięć. Przypominanie sobie o tym, co było, co się robiło, co myślało, co mówiło, z kim kiedyś, w przeszłości, rozmawiało. Bo przypominanie nie jest równoważne z prawdą, to prawda przeinaczona, może nawet do jakiegoś stopnia zmyślona. To coś, co tkwi w głowie jednego człowieka i my widzowie, do tej głowy wnikamy, a raczej obrazy z niej wylewają się na teatralną scenę.

 

Pamięć Maxa wymieszana zostaje w spektaklu Mai Kleczewskiej także z jego sennymi koszmarami (zapowiedź śmierci doktora Vossa); przywidzeniem, które mu się roi, kiedy zostaje ranny (zjawiskowa scena z unoszącym się w powietrzu sterowcem, a potem… słoniem!) czy wreszcie erotycznymi fantazjami (np. “zamiana” ciał z siostrą). Reżyserka traktuje te światy na równi ze światem “realnym” (tym prawdopodobnym, wojennym), zatem nie zawsze jesteśmy w stanie dociec, którą rzeczywistość Max akurat przedstawia.

 

To znaczy jesteśmy, ale będąc na świeżo po lekturze książki Littella. Książki opasłej, rozgadanej, dotkliwie szczegółowej. Teatralna adaptacja dokonana przez Kleczewską i Damiana Josefa Necia – co oczywiste – nie jest w stanie jej prześcignąć, nawet jeśli oferuje tak atrakcyjne wizualne i słuchowe doznania. W tym przypadku wydaje mi się, że słowa książki dotykają bardziej niż obrazy i dźwięki ze spektaklu (jednak, choć myślałam przed spektaklem, że będzie inaczej).

 

Poza tym twórcy przedstawienia kładą wyraźny, mocny nacisk na psychiczną konstrukcję Maxa – bohater  stosunkowo szybko (już w Leningradzie) zaczyna zachowywać się jak szaleniec (co zwiastuje dziwaczny jego śmiech i błędne spojrzenie), w powieści jego fiksacja następuje chyba znacznie później. Nieproporcjonalnie długo (w stosunku do innych wydarzeń) trwają też sceny “rodzinne” – z matką, ojczymem, bliźniaczką Uną i jej mężem. Być może jego obecna działalność i podniety, które w nim siedzą, są wynikiem zaburzonego dzieciństwa? A może po prostu już się taki urodził? Nie sposób osądzić, wszak twórcy nie podsuwają odpowiedzi, ale właśnie mnożą pytania.
“Łaskawe” – chaos, kolory, ruch

 

Cała inscenizacja wyraźnie dzieli się na dwie części, co dodatkowo podkreślone jest przerwą (po ok. 2 godzinach). Pierwsza to prymat porządku, druga – zamierzonego chaosu, który powoduje finalny rozkład, rozpad, koniec tego, co buduje III Rzesza. Pierwszym zwiastunem powiększającej się entropii w drugiej odsłonie spektaklu jest znaczna ilość… mebli, które udanie dzielą przestrzeń sceny na wiele miejsc akcji (jest ich sporo, Max wciąż gdzieś jeździ, rozmawia, spotyka się, coś załatwia). Potem ze wszystkich stron sceny, spod stołów, łóżka i zza wspomnianych mebli wypełzają więźniowie. Snują się niczym złowieszcze cienie i zaczyna się taniec śmierci, każdy tańczy swój.

 

Właśnie ciała w ruchu – snujące się, leżące, pełzające, tańczące, salutujące, kopulujące – to bardzo istotny element tego spektaklu, składający się na jego piękno, z ich niezliczonych konfiguracji układane są “żywe obrazy”.

 

Dodatkowy nieporządek na scenie wprowadza kwartet smyczkowy, sprowadzony z balkonów (gdzie przygrywał w pierwszej części w tle) na scenę i którego gra zmienia niepostrzeżenie piękną klasykę w rzężenie, żałosne zawodzenie smykami o struny. To już nie jest muzyka, to jęki umierającego świata (niekoniecznie świata nazistów, ale świata, który umiera przez nazistów, przez zło, świata niehumanitarnego).

 

Pod względem wizualnym (scenografia i światło) spektakl wiele zawdzięcza Katarzynie Borkowskiej, która ma bardzo wyrazisty styl swoich dokonań, czasem wręcz narzucający pewien rodzaj scenicznej rzeczywistości – migotliwej, świetlistej, czasem “brudnej” i przygaszonej, innym razem zaś nasączonej (w wybranych scenach) jedną dominującą barwą. Dlatego też bywało, że na “Łaskawe” nakładały mi się obrazy z “Pokory” w reż. Roberta Talarczyka, gdzie scenografię przygotowywała Borkowska – spektaklu też o wojnie w wymiarach i jednostkowym, i społecznościowym, gdzie też “tańczyły” szare mundury, a zza pleców aktorów połyskiwały świetliste widnokręgi, “tła”.

 

W “Łaskawych” owe wielkie “tła” zmieniają się (z grubsza) z kolejnymi miejscami akcji. Imponujące, brudne bohomazy to znak Leningradu (gdzie dogorywają i mieszkańcy, i hitlerowcy), czerwień plam to Ukraina (i mordowanie Żydów), połyskująca tafla jest oznaką wykwintnego świata nazistów, zaś jego rozpad symbolizuje ściana podziurawiona od kul, których konfiguracja może przywodzić na myśl mapę okaleczonego okrucieństwem świata. W jednej ze scen mieniące się tło zostaje też upstrzone brązową mazią, co pewnie odsyła do wielu skatologicznych motywów, których w powieści jest mnóstwo i które zresztą również pojawiają się w teatralnej adaptacji.

 

Jak w tym mrocznym świecie odnajdują się aktorzy? Panowie wcielający się w Maxa na swój sposób realizują swoje sceniczne bycie, bo też mają odmienne zadania. Roman Michalski przede wszystkim jest obecny na scenie (jego wspomnienia puszczane są z offu), ale jest to obecność znacząca, intensywna, skupiona, wymagająca i pewnie wykańczająca. Mateusz Znaniecki stopniowo rozwija przed nami swoje aktorskie talenty, które silnie wybrzmiewają w finałowych scenach. Na szczęście raczej bez emocjonalnego przeszarżowania, choć momentami tak bywa.

 

Ciekawą rolę stworzył Bartłomiej Błaszczyński, którego Thomas to człowiek racjonalny, choć z odrobiną szaleństwa w głowie. Aktor każde swoje wejście czynił widocznym, wyraźnym, co przy tylu postaciach obecnych na scenie jest na pewno godne podziwu. Dobrze oglądało się także Grażynę Bułkę w roli Heloise – w oczach aktorki można było dostrzec strach (niepewność, skrępowanie, obcość) matki przed swoim dziwnym synem.

 

Nie kupuję za to postaci Uny wykreowanej przez Ninę Zakharovą. Początkowo gra posągowo, wyniośle, następnie szalenie emocjonalnie. Tworzy portret kobiety sprzecznej wewnętrznie, której po prostu się nie wierzy.

 

Czy “Łaskawe” są dla widza łaskawe? I tak, i nie… To bez wątpienia spektakl ważny, który warto zobaczyć, nieważne, czy czytało się powieść czy nie. Temat jest (niestety) uniwersalny, odniesienia do współczesności (wojna w Ukrainie, wyzyskiwanie ludzi jako tanią siłę roboczą, przemoc wobec drugiego, złe traktowanie kobiet) same się odbiorcy narzucają. Wiele scen zapada w pamięć (na czele z ostatnią, symboliczną), jest to spektakl wielkiej urody plastycznej, zespołowo dobrze zagrany, cielesny, fizycznie wymagający – taki dla Mai Kleczewskiej charakterystyczny.

 

Jednak często wieje z tej sceny (o dziwo, mimo tylu trudnych tematów) po prostu chłodem, postaci ludzi stają się jedynie typami, aktorzy – statystami, całość dociera do mnie jakby zza szyby, bez emocji, z dystansem. W którymś momencie (chyba w drugiej części) dodatkowo świat sceniczny rozłazi się i stąd już niedaleko do męczącej, nadmiarowej kakofonii obrazów, dźwięków i gestów.

 

Zło jest prostsze niż dobro. Może czasem atrakcyjniejsze. Zło czyni każdy człowiek, choć przecież można się od niego powstrzymać. Czy “Łaskawe” odpowiadają na pytanie, co je w nas wyzwala? Nie, ale podkreśla, że składa się na to wiele czynników, zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych. I że zawsze będziemy skazani na ten wybór jako ludzie.

 

https://e-teatr.pl/epicka-opowiesc-o-zlu-31663


#Teatr #TeatrŚląski