Kultura to naftalina

Zygmunt Miłoszewski: – Ze sceny powiedziałem, że zwracam się do urzędników państwowych obecnych na sali, i ich dokładnie miałem na myśli. Nie szeregowych urzędników, tylko prezydenta i ministrów, których kultura interesuje tylko wtedy, kiedy jest wielka gala i transmisja w telewizji. Czuję niesmak, kiedy o tym myślę. Joachim Gauck, prezydent Niemiec, chodzi na zwykłe spotkania autorskie, bez kamer i telewizji, ale po to, by posłuchać ulubionych pisarzy i porozmawiać o literaturze.

Może to jest ten moment, kiedy prezydent Polski zwyczajnie chce się spotkać z ludźmi kultury, zresztą na redakcyjne zaproszenie.
Ale żartujecie, prawda? Bo ciężko mi uwierzyć, że bronicie prezydenta Komorowskiego jako znanego konesera i konsumenta kultury. Uważam, że od urzędnika tej rangi należy wymagać, żeby aktywnie i świadomie dbał o formację intelektualną przyszłych pokoleń, świecąc przykładem. Zwłaszcza że, jeśli wierzyć konstytucji, to nie ma on za wiele do roboty.

Urządza koncerty i otwiera wystawy w swoim pałacu, włącznie z prezentacją młodej polskiej sztuki…
…wystawa Chełmońskiego i narodowe czytanie Fredry? Błagam. Polska kultura współczesna odnosi wyjątkowe sukcesy. W teatrze Lupa i Warlikowski mają status światowych klasyków, polskie filmy regularnie dostają najważniejsze nagrody, literatura też jest coraz mocniej obecna za granicą. Ja wróciłem właśnie z premiery swoich książek we Francji i Hiszpanii. A prezydent organizuje wielkie wydarzenie: czytanie Trylogii Sienkiewicza. Jakby chciał za wszelką cenę udowodnić, że kultura to naftalina. Jak zwykle fajerwerk zamiast pracy u podstaw. Czytanie Fredry zamiast żmudnej promocji czytelnictwa. Budowanie filharmonii zamiast lekcji muzyki.

Jest w tym jednak więcej subtelności. Z muzyką w szkołach wiele się ostatnio zmieniło.
Serio? Moja córka jest w liceum, dopiero co skończyła gimnazjum i z moich doświadczeń jako rodzica wynika, że coś takiego jak edukacja kulturalna zwyczajnie nie istnieje. Jeśli ktoś nie wyniesie tego z domu, to mało prawdopodobne, że nauczy się obcować z muzyką, plastyką, kinem, teatrem w szkole. Co sprawia, że szansa, że ktoś kiedyś zapełni te hucznie otwierane filharmonie, jest znikoma. Znam propagandę sukcesu Ministerstwa Kultury: nowe placówki, domy kultury, programy dla bibliotek. Dużo jeżdżę po Polsce i widzę domy kultury, które wybudowano – bo na to fundusze były – a teraz brak pieniędzy, by włączyć w nich światło.

Uważa pan, że są potrzebne zmiany centralne?
Po mojej wypowiedzi na Paszportach wielu mówiło, że upominam się o pieniądze, o mecenat państwa. Nieprawda. Jestem przeciwnikiem rozdawnictwa pieniędzy artystom. Dopominam się właśnie o zmiany centralne. O to, żeby pieniądze, które są, mądrze wydać na to, aby w przyszłości mieć myślące społeczeństwo. To są proste rzeczy – na przykład takie, żeby dobra kultury finansowane z publicznych pieniędzy, jak filmy i spektakle teatralne, były dostępne w internecie dla wszystkich obywateli, którzy się na te dzieła złożyli. Nowoczesne społeczeństwa są zbudowane na nauce i kulturze, a my jesteśmy społeczeństwem taniej siły roboczej i nic nie wskazuje, aby to się miało zmienić. Spójrzmy na Amazon, największą księgarnię świata. Jesteśmy dla nich za głupi i za biedni, żeby otworzyli tu swój sklep. Ale wystarczająco tani, żeby otworzyć tu magazyn i mieć tanich robotników do noszenia pudełek. Á propos Amazonu i rynku księgarskiego, ustawa o książce to inny przykład potrzebnej zmiany systemowej: rozporządzenie, że cena książki wydrukowana na okładce nie może ulec zmianie – jak cena prasy na przykład – nie kosztuje ani złotówki, a uzdrawia rynek czytelniczy, ratuje małe księgarnie przed upadkiem.

O ustawie o książce słychać od roku, ale wzbudza ona też opór – mówi się, że książki zdrożeją.
W ustawie chodzi o to, żeby na okładce była wydrukowana cena, której nie będzie można obniżyć przez określony czas. Ceny nie wzrosną, ponieważ dziś są sztucznie zawyżane, zawierają w sobie ukryte rabaty, na przykład dla Empiku. Ceny spadną, bo wydawcy będą chcieli ze sobą tymi cenami konkurować. Chyba że ktoś kupuje w internecie – tu rzeczywiście cena wzrośnie, przyznaję. Pytanie, czy chcemy, żeby księgarnia pozostała elementem krajobrazu, czy nie. Chodzi o to, żeby księgarz z rynku w Sandomierzu nie musiał konkurować z wielkimi sieciami. Jeśli przetrwa, to dziecko zobaczy, że jest takie miejsce jak księgarnia. Może wejdzie, może coś przejrzy, coś przeczyta, stanie się dzięki temu fajniejszym człowiekiem.

Dlaczego ustawa utknęła w martwym punkcie?
Partia rządząca zaniechała jakiejkolwiek troski o kulturę. Najlepszym dowodem to, że trzymali na stanowisku ministra przez siedem lat osobę skrajnie niekompetentną. Co do mechanizmu stałej ceny książki wszyscy poza PO są już przekonani. W Europie i Francuzi, i Niemcy, i Włosi nie wyobrażają sobie rynku książki bez tego rozwiązania.

Jako jeden z nielicznych powiedział pan swojemu wydawcy: sprawdzam, i nasłał audyt. Pokazało to, że pisarze powinni mieć prawnika i księgowego.
Autorzy mają poczucie, że coś jest nie tak. Bo nie wiadomo, ile tak naprawdę zarabiamy, bo sposób rozliczeń jest mgławicowy, mamy procent nie od ceny książki, tylko od tego, ile wydawca zarabia, a to, ile zarabia, to zawsze wynik jakichś pokrętnych wyliczeń. Tymczasem ustawa o prawie autorskim daje autorowi możliwość sprawdzenia księgowości wydawcy. I ja to zrobiłem, wysłałem firmę audytorską do wydawnictwa, dla nich to było pionierskie zadanie. Nie było prawidłowo, według oficjalnej wersji padłem ofiarą błędu księgowego. I dla dobra kariery będę się tej wersji trzymał.

Opłaciło się to w ogóle?
Wielkość błędu księgowego przekraczała wielokrotnie koszt audytu.

Pana sytuacja jest uprzywilejowana, inni nie mogą żyć z pisania, liczą na stypendia, piszą po godzinach innej pracy.
Jestem z prostej mieszczańskiej rodziny z Kongresówki, nauczyłem się rozgraniczać artystowskie uniesienia od prowadzenia firmy pisarskiej. Ale znam i podziwiam pisarzy – artystów, których trudno skłonić, żeby choćby przeczytali umowę. I ta ustawa o książce również pod tym względem im pomaga – będzie łatwiej wyliczyć honoraria, gdy cena jest wszędzie taka sama, nie zależy od kreatywnej księgowości. Uzdrawia relacje pomiędzy autorem, wydawcą i czytelnikiem, w których wydawcy zawsze występują z pozycji siły.

Chciałby pan zmian, ale podkreśla, że wcale nie jest tak źle.
Dopominam się zmian systemowych, dopominam się, żeby wykorzystać ten najlepszy moment w historii Polski, aby położyć podwaliny pod mądre, ciekawe świata społeczeństwo. Przykro mi, że Platforma nawet nie ukrywa swojej pogardy dla kultury. Nie rozumie, jak bardzo rozmija się ze swoim społeczeństwem. Społeczeństwem, którego artyści osiągają wybitny poziom, robią międzynarodowe kariery, są wizytówką Polski bardziej niż Donald Tusk. Rozmijają się ze społeczeństwem, które kultury potrzebuje. Widziałem takie tłumy na spotkaniu z Andrzejem Stasiukiem, że pomyślałem: Jezu, ten facet jest gwiazdą rocka. Reżyserka Dorota Kędzierzawska mówiła, że była polskim widzem rozczarowana, dopóki w ramach programu „Polska światłoczuła” nie zaczęła jeździć po Polsce, by pokazywać filmy. I powiedziała, że musi wszystko odszczekać: Ludzie są mądrzy, chcą rozmawiać. Trzeba tylko dać im szansę obcowania ze sztuką. Jedną z podstawowych potrzeb człowieka jest przecież, żeby przeżyć coś więcej niż swoje życie od 7.00 do 22.00.

Może po prostu oczekiwałby pan, że prezydent coś powie?
Skoro już przyszedł, jasne. Gdyby na przykład chciał podziękować – bo miałby za co dziękować artystom zgromadzonym na sali – powinien powiedzieć na przykład: Dziękuję wam, bo dzięki waszej pracy kraj, którego jestem prezydentem, jest fajniejszy i mądrzejszy.

Wróćmy do pana książek. „Gniew” wpisuje się w debatę wokół konwencji antyprzemocowej. Znał ją pan w trakcie pisania?
Znałem, prawdę mówiąc, byłem pewien, że zostanie ratyfikowana na długo przed premierą książki. A burza wokół konwencji to chyba najbardziej żenujący spektakl, jaki polscy politycy nam zafundowali ostatnimi laty. A musicie przyznać, że konkurencja jest mocna. Co ciekawe, „Gniew” nie spotkał się z negatywną reakcją prawicy, bo w lewicowej narracji dotyczącej przemocy domowej zwykle od razu pojawia się nagonka na Kościół, a u mnie przemoc wynika z błędu systemu. Nie systemu prawnego, tylko systemu przechowanego patriarchatu, który Kościół oczywiście konserwuje, ale łączenie tego wprost uznałem za zbyt proste.

Wierzy pan w literaturę zaangażowaną?
Wierzę w literaturę pisaną po coś. Zarzucają mi, że jestem publicystyczny. Mówię: Powiedzcie to Prusowi. Przy poprzednich książkach odżegnywałem się od dyskutowania na tematy społeczne związane z fabułą, przy okazji „Ziarna prawdy” prosiłem, żeby o antysemityzmie porozmawiali z innymi, ale przy „Gniewie” po raz pierwszy się udzielam. Uważam, że temat jest zbyt ważny, aby siedzieć cicho.

A we Francji, gdzie promował pan właśnie „Ziarno prawdy”, pytali o antysemityzm?
Do znudzenia. Cierpliwie tłumaczę wtedy, że każdy naród powinien sam rozliczać własne grzechy, i mówię zgodnie z prawdą, że w Polsce, poczynając od publikacji Grossa, włożyliśmy dużo pracy, aby rozliczyć się z polskiego antysemityzmu. Publicystyka, filmy, literatura. Uważam, że egzorcyzm został dokonany. Życzę Francuzom, żeby tak samo skutecznie radzili sobie z ciemnymi stronami własnej historii. Oczywiście łatka pierwszych antysemitów świata mnie boli, pokłóciłem się ostatnio z pewnym francuskim księgarzem, który utrzymywał, że w Niemczech w czasie wojny zginęło 50 proc. Żydów, a w Polsce 90. Jego zdaniem Niemcy chętniej ratowali Żydów niż Polacy. Szokujące. Niestety, walka ze stereotypami to jak walka z wiatrakami. Ale z perwersyjną przyjemnością opowiadam we Francji, że aby powstał słynny antysemicki obraz w Sandomierzu, przedstawiający Żydów mordujących chrześcijańskie dzieci, trzeba było sprowadzić francuskiego malarza. Ale czytelnika za granicą interesuje chyba bardziej opis polskich obyczajów, codziennego życia, podoba im się ironia i czarny humor, mają Polaków za Woody’ego Allena Europy. To zasługa Skandynawów, że kryminały się dziś czyta jak przewodnik po zbiorowej świadomości narodów. Korzystam z tego.

Co dalej z Szackim?
Może napiszę opowiadanie o tym, co dalej się z nim wydarzyło. Tyle kontrowersji wzbudziło zakończenie. Czytelnikom, którzy mają pretensje, że to koniec, powtarzam, że lepiej kończyć za wcześnie niż za późno. Wolę skończyć teraz, niż kiedy ludzie będą się śmiali, że w 22 tomie piszę, jak Szacki jeszcze w szkole rozwiązuje zagadki kryminalne. Chciałem, żeby te trzy książki były wypowiedzią publicystyczną o Polsce – trzy różne miasta, trzy różne tematy. Teraz myślę o powieści o starych ludziach, to mnie zajmuje.

A nie myślał pan o innej dziedzinie, poza książkami i filmem. Może gry, o których pan pisywał?
Kilka lat temu myślałem, że dokonał się pewien skok, że skończył się wyścig technologiczny o jeszcze bardziej realistyczną grafikę i przyjdzie wyścig na fabuły. Ale ciągle nie widać czegoś takiego. Scenarzyści myślą o grach jako o interaktywnym filmie, a to jest inne medium. Może muszą się wymienić pokolenia.

Ja jestem ćpunem fikcji, dlatego nie czytam literatury faktu. I dla mnie świadomość, że w grach jestem nie tylko odbiorcą, ale mam wpływ na rozwój akcji, to coś takiego, jakbym palił trawkę, a nagle odkrył kokainę. W tej dziedzinie kino najmniej nadąża. Klasyczna narracja odrodziła się za to w serialach. Ja wierzę w literaturę. Posty, tweety, esemesy, maile – nigdy w swojej historii komunikacja między ludźmi nie była tak literacka.

Więc wszyscy piszą, wszyscy patrzą na pana i każdy chce osiągnąć taki sukces jak pan…
Mnie to kosztowało 10 lat ciężkiej pracy, życia na krechę, z trzęsącymi się rękami, w długach. Bo kiedy człowiek sprzedaje okna, myśli, że jak zapłacą mu zaległy rachunek, to spłaci długi. A jak się pisze książkę, to trzeba mieć świadomość, że być może kiedyś zobaczę pieniądze. Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo ile. I weź z tym żyj, i weź powiedz komuś, żeby pożyczył ci dwa tysiące, które może, jak dobrze pójdzie, kiedyś mu oddasz.

W dodatku teraz nie może pan sobie pozwolić na jazdę na wolnym biegu, popularny pisarz już zawsze będzie rozliczany ze sprzedaży.
Przejmuję się raczej tym, że cokolwiek teraz napiszę, ileś tysięcy ludzi to kupi. To ogromne zobowiązanie. Kiedyś sobie po prostu dłubałem, nie myśląc o tym. Dlatego kończę z Szackim i myślę, jak zaskoczyć czymś, co jest inne.

rozmawiali Justyna Sobolewska i Bartek Chaciński

 

link do źródła:
www.polityka.pl/tygodnikpolityka/paszporty/1610635,1,zygmunt-miloszewski-o-kulturze-i-jej-braku.read

_____________________________________________________________________________
#kultura