Kompleks Portnoya koncertowy
„Kompleks Portnoya” koncertowy – To przedstawienie to aktorski koncert. Spotykają się w nim wszystkie składowe teatru z prawdziwego zdarzenia.
Nie raz już pisałem, że niezwykle cenię sobie Adama Sajnuka, za jego warsztat reżyserski i konsekwencje w działaniu. Uważam, że jest to jeden z najciekawszych dzisiaj reżyserów teatralnych, który nie boi się iść pod prąd.
„Kompleks Portnoya” Philipa Rotha w reż. jego i Aleksandry Popławskiej z Teatru WARSawy w CSW Zamku Ujazdowskim w Warszawie tylko potwierdzają moje zdanie.
Najciekawszyc jednak w poniższej recenzji jest fragment wykpiwający mainstreamowy teatr i mainstreamowych krytyków, którzy wszyscy, jak papugi piszą to samo i o tym samym, narzuconym im z góry przez Mafię Teatralną.
Miłej lektury!
„Kompleks Portnoya” – aktorski koncert
„Kompleks Portnoya” Philipa Rotha w reż. Adama Sajnuka i Aleksandry Popławskiej z Teatru WARSawy w CSW Zamku Ujazdowskim w Warszawie. Pisze Grzegorz Kondrasiuk w „Do Rzeczy”.
„Kompleks Portnoya” to spektakl porządnie okrzepnięty. Spotykają się w nim wszystkie składowe teatru z prawdziwego zdarzenia.
Czasem mam w głębokim poważaniu przymusy recenzenckie, które każą chodzić na te Najważniejsze Premiery, Oceniać i Zdawać Sprawozdanie, bo przecież o Tym Się Mówi. Czasem jestem też widzem – może nie do końca normalnym – i jako widz chodzę sobie na to, co lubię, a przy okazji piszę o teatrze, który mnie dotyka i obchodzi. A lubię teatr prawdziwy i zwyczajny, taki, jakim jest na dwudziestym, trzydziestym, czterdziestym którymś przedstawieniu po premierze, przy pełnej sali. Wtedy już wiadomo, że „zażarło”, że ludzie chcą na to przychodzić i dawać życie temu spektaklowi, bo rozniosła się fama, że „dobre”. Na takim zwykłym graniu – dla ludzi, a nie dla premierowego spędu branży, oficjeli, recenzentów i „cmokaczy” – aktorom wszystkie formy, zadania i tempa zdążyły wejść już pod skórę, nie skupiają się na swoich staraniach i braku pomyłek, tylko bawią się, smakują przebywanie przez godzinkę czy dwie w tym szczególnym zakątku czasu. A jeśli jeszcze są majstrami w swoim fachu, no i mają coś ciekawego do powiedzenia (w większości przypadków – za pośrednictwem dobrej literatury dramatycznej) i przy tym nie zanudzają – to już w ogóle jesteśmy my, widownia, wygrani.
Coś takiego przydarzyło mi się ostatnio na spektaklu Teatru WARSawy, gościnnie granym z powodu braku własnej siedziby w Zamku Ujazdowskim. „Kompleks Portnoya”, stworzony wieki temu jeszcze pod szyldem Teatru Konsekwentnego, to – jak się rzekło – spektakl porządnie okrzepnięty, co nie znaczy, że oparty na automatyzmach i cierpiący na wszelkie inne przypadłości wieku dojrzałego. Spotykają się w nim wszystkie składowe teatru z prawdziwego zdarzenia: klarowna adaptacja materiału literackiego, bez nadmiernych skrótów, niezrozumialstw i dłużyzn, w stu procentach trafiona obsada, aktorski ogień całego składu, w którym brakuje słabych punktów, wreszcie – ta dziś mało popularna wśród krytyków właściwość teatru dramatycznego, bez prostackich uwspółcześnień mówiącego coś „o nas” i „o dzisiaj” za pomocą kreacji dawno umarłego świata.
„Kompleks Portnoya” Philipa Rotha – wiadomo, o czym jest ta powieść i w jakiej scenerii się rozgrywa. Dziś, kiedy trzy czwarte netflixowych seriali dzieje się w Nowym Jorku i zdaje relację z rozwiązłego i pustego życia jego wyemancypowanych mieszkańców, to żadna ekscytacja. Tymczasem Sajnuk z Popławską znaleźli drogę, by nie ulec ilustracyjności i atrakcyjności tej scenografii, ale nadpisać nad zabawną, satyryczno-groteskową fabułką historię, która może na serio obchodzić. Znaleźli teatralny ekwiwalent dla świetnej prozy Rotha, introspekcyjnej, bezwzględnej wobec siebie i bliźnich, która przecież tylko pozornie jest oparta na łańcuchu groteskowych, lekko dewiacyjnych i mocno depresyjnych przygód głównego bohatera.
I choć już tak mam, że mało mnie obchodzą Nowy Jork i świat Żydów miotających się pomiędzy ortodoksją a ateizmem, to już mocno mnie obeszła ta relacja z wypalonej głowy głównego bohatera, Alexa (Adam Sajnuk), obdarzonego intelektem, cynicznym oglądem świata, ale za to organicznie pozbawionego uczuć. Wyrównana, iskrząca się ozdobnikami jest gra parterów Sajnuka. To paradne role komediowe, choć gdzieś głębiej są w nich zaszyte nutki samotności: stłamszony, ortodoksyjny ojciec (Bartosz Adamczyk), nadopiekuńcza mame (Monika Mariotti), siostra Alexa i cała plejada jego narzeczonych i kochanek (Anna Smołowik), jak w dobrym koncercie – są wątki główne i ornament. Za epizodyczne smaczki, za rolę wiecznie melancholijnej siostry Aleksa albo włoskiej prostytutki Annę Smołowik chciałoby się po prostu zjeść. Zegarmistrzowsko precyzyjna konstrukcja wszystkich – pobocznych i głównych – ról, konsekwentna realizacja – o takich spektaklach mówi się, że są „aktorskie”, że są „koncertami” i jest to oczywiście prawda.
Grzegorz Kondrasiuk
https://e-teatr.pl/aktorski-koncert-35376
#Teatr #AdamSajnuk #TeatrWARSawy #Komedia