Historyja udana w Lublinie

Historyja udana w Lublinie – Przed Świętami w Teatrze Osterwy w Lublinie miała miejsce bardzo udana premiera we współpracy z Gardzienicami.

Przez dwa lata, Redbad Klynstra niepotrzebnie flirtował z mafią teatralną, aż w końcu poszedł po rozum do głowy i w Osterwie powstał pierwszy dobry spektakl za jego dyrektury.
Historyja o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim nie jest dobra dlatego, że porusza tematy religijne, jest dobra, ponieważ to dobrze zrobiony teatr.

 

 

 

Historyja udana w Lublinie

 

 

 

 

Historyja udana w Lublinie

Trud pokrzepiania

O „Historyji o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim”, premierze lubelskiego Teatru Osterwy w reżyserii Jarosława Gajewskiego, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski

 

Moroz: Czy dzisiaj ponarzekamy? Tak przed świętami? Ja raczej nie.

 

Skrzydelski: Ty na pewno nie, bo z dnia na dzień stajesz się coraz bardziej optymistycznie nastawiony wobec rzeczywistości. A może też wobec teatru? Podejrzewam, że przyczyna jest konkretna i nie leży jedynie w nadziei, którą oferują te wyjątkowe święta. Podejrzewam, że już przeżywasz zbliżającą się premierę Krystiana Lupy, twojego krakowskiego guru z lat młodości. Spójrzmy w oczy prawdzie.

 

Moroz: Nie będę się wdawał w prowokacje. W każdym razie ty choć raz nie bądź malkontentem. Oto w lubelskim Teatrze im. Osterwy zobaczyliśmy „Historyję o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim” Mikołaja z Wilkowiecka, w wersji Jarosława Gajewskiego, który chyba postanowił sobie, że będzie eksplorował staropolszczyznę jak Kazimierz Dejmek. Nie ukrywam, że w jakimś stopniu mi to imponuje. To zadanie karkołomne, z różnych względów.

 

Skrzydelski: Nie lubię tego sformułowania i argumentu, często bezsensownie nadużywanego, ale tym razem go wypowiem: czasy się zmieniły. Nie da się ani powrócić do programu Dejmka i jego wizji sceny narodowej, ani nie da się – w moim przekonaniu – założyć sobie, że teraz za wszelką cenę będziemy na scenach, niczym na seminarium, zgłębiać staropolszczyznę.

 

Moroz: Teraz przebić się z tym trudno, właściwie to wbrew wszelkim trendom teatralnym. A skoro tak, to tym bardziej jestem pełen podziwu, że takie próby się odbywają.

 

Skrzydelski: Z tym że – i to jest klucz do zagadnienia – w teatrze oprócz literatury najważniejszy jest jego język. Zatem nie chodzi o język staropolszczyzny, tylko o język teatralny. Mnie interesowałoby otwarcie staropolszczyzny nowym językiem sceny, a nie jedynie ożywianie sceny staropolszczyzną.

 

Moroz: Ale mimo wszystko, biorąc pod uwagę to, co się dzieje w teatrach, nieoczekiwanie staropolszczyzna to taki haust świeżego powietrza.

 

Skrzydelski: Coś w tym jest. Jednak czy to haust dla wszystkich?

 

Moroz: Nigdy taka propozycja nie będzie skierowana do wszystkich ani tym bardziej przez wszystkich kupiona.

 

Skrzydelski: I to jest właśnie również kwestia języka scenicznego.

 

Skrzydelski: Masz rację, oto pytanie. Warto jednak wspomnieć, że „Historyja” ma znakomitą tradycję inscenizacyjną. I rozmaici twórcy co innego z tego misterium wyciągali.

 

Moroz: Schiller widział w nim, jak się zdaje, dzieło wielkiej renesansowej kultury. Dejmek w trzech swoich realizacjach chciał dotrzeć do wyobraźni dawnego ludu polskiego, zapisanej w tekstach Mikołaja. Piotr Cieplak zaś to już nowa epoka, wystawiał ten tekst dwukrotnie, choćby jako świadectwo wiary nieoczywistej, naznaczonej przez zwykłą codzienność oraz współczesność z jej wrażliwością. A kilka lat temu Piotr Tomaszuk starał się w Wierszalinie…

 

Skrzydelski: Z nie najlepszym moim zdaniem rezultatem…

 

Moroz: …zbudować ludową przypowieść, w której za pokazanie „Historyji” bierze się prowincjonalny zespół pod wodzą miejscowego nauczyciela. A u Gajewskiego? U Gajewskiego jest wszystkiego po trochu.

 

Skrzydelski: To prawda, wszystkiego po trochu. Ale są tu także Gardzienice. Swoją drogą mogłoby być ich więcej.

 

Moroz: Według mnie układa się to w spójny, zręcznie przeprowadzony, zamysł. Najpierw jest metateatralna rama. Widz ogląda rusztowania mające pomóc konserwatorom zabytków w renowacji kościelnych fresków, znajdujących się na ścianach po bokach i z tyłu sceny. Widzimy grupę ludzi w białych kitlach niecierpliwie krzątających się i pracujących nad malowidłem. W pewnej chwili sięgają po tekst Mikołaja i zaczynają go odgrywać. Pewnie trochę dla zabawy, a trochę z ciekawości. To punkt wyjścia inscenizacji.

 

Skrzydelski: Próbują się do tego tekstu dobrać, a potem pozwalają mu się porwać. Czyli najpierw analiza, później spontaniczność. To najprawdopodobniej założenie Gajewskiego: że staropolszczyzna to taki bieg z przeszkodami, który jednak na mecie daje ogrom radości i satysfakcji. Trzeba odważyć się potraktować ten język naturalnie i być na niego otwartym.

 

Moroz: Tym samym twórcy mówią nam, że sięgnięcie po „Historyję” to trochę renowacja zabytku.

 

Skrzydelski: Rozumiem to, kiedy chce się dzieło ożywić, a nie po szkolarsku zrekonstruować.

 

Moroz: Tak, ale to dla tego teatru rama niezbędna. Świat kulturowy, w którym było osadzone dzieło Mikołaja, jest tak bardzo oddalony od naszego, że potrzeba jakiegoś skutecznego wytrychu. Obrazowanie, retoryczność tej literatury, oczywistość, z jaką głosi się ewangeliczne przesłanie… Dlatego metateatralna opowieść, obecna w przedstawieniu, buduje ciekawy dystans. Dzięki niej możliwa jest gra pomiędzy utożsamieniem się z tekstem a dystansem do niego. To pozwala niektóre, naiwne z naszego punktu widzenia, fragmenty dramatu potraktować z odpowiednim komizmem, ale i wprowadzić wielkie decorum Zmartwychwstania.

 

Skrzydelski: Niewątpliwie Gajewski proponuje teatr otwarcie religijny. Zmartwychwstanie pojawia się w nim jako świadectwo głoszone widzom. Zauważyłem, że ten spektakl, trwający ledwie godzinę i dwadzieścia minut, rozwija się w charakterystyczny sposób: od początkowej niepewności wokół tego, co z tymi słowami można na scenie zrobić, do tonu absolutnie serio i finałowego momentu, w którym Dobra Nowina staje się ostatecznym uzasadnieniem wszystkiego, również sensu inscenizacji.

 

Postać Chrystusa (Wojciech Rusin) stawia kropkę nad i. Podoba mi się ta konstrukcja, lecz zgłaszam wątpliwości co do samej formy. Bo oczekiwałem, że skoro ta „Historyja” wynika z kooperacji Teatru Osterwy i Ośrodka Gardzienice, to tej rozwibrowanej energii zobaczę i poczuję więcej. Pamiętam przecież, na czym polega gardzienickie szaleństwo. No i jest w obsadzie u Gajewskiego Mariusz Gołaj (m.in. jako Apostoł Piotr), główny aktor Włodzimierza Staniewskiego. Tymczasem odniosłem wrażenie, że dialog zyskuje tu wymiar dydaktyczny, że sporo tu fragmentów, nad którymi warto by jeszcze popracować dramaturgicznie, no i pobawić się w nieoczywistości kosztem deklaratywności. Nie ukrywam, że nieco się zdziwiłem, bo Jarosław Gajewski prawie trzydzieści lat temu grał u Piotra Cieplaka w jego „Historyji”, zatem wyszukiwanie rozwiązań zaskakujących nie jest mu obce. A właśnie zaskakiwanie odbiorcy – szczególnie młodego – może go dzisiaj złapać na haczyk teatru wyższych wymagań.

 

Moroz: Ja akurat doceniam, że Gajewski trochę Gardzienice przytemperował. Nie zawsze byłem przekonany do aktorstwa tej ekipy, opartego na rozbuchanej fizycznej ekspresji. Ale nie jest też z kolei tak, że w tej pracy nie widać gardzienickiego stempla. Stanowi on jednak element koncepcji, w której odbywa się gra między retoryczną formułą aktorstwa, wpisaną w tekst Mikołaja, a choreografią, aktorstwem fizycznym, z ducha Gardzienic właśnie. No i muzyka – ona jest tutaj podstawą.

 

Skrzydelski: Tak, z jednej strony podziwiam współpracę z Marią Pomianowską, która przygotowała kompozycje. Ale z drugiej – chciałbym tej muzyki więcej. Pamiętaj, że to ona wywołuje przestrzeń. Mam tu na myśli np. partie chóralne, które są jednym z filarów tragedii antycznej, choć wiem, że to z kolei inna epoka, inny temat. Jednak czy w dramacie takim jak „Historyja” nie miałoby to swojego znaczenia? Wiem, że Gajewski i jego zespół starają się być wręcz filologicznie poprawni, lecz nie jestem też pewien, czy nie prowadzi to do ograniczeń narzuconych samej teatralności.

 

Moroz: Mnie to najzupełniej wystarcza. To brzmienia nawiązujące do muzyki średniowiecza i renesansu, niepozbawione jednak energetycznego bigla, współtworzącego dramaturgię. Słyszymy violę da gamba, bębenki, flety – wszystko razem jest tu wręcz hipnotyzujące. Zauważ także, jak funkcjonalna i znacząca jest scenografia Marka Chowańca, wywiedziona z początkowego pomysłu na metateatralność. Konserwatorskie rusztowania momentami stają się wertykalnie zhierarchizowaną przestrzenią symboliczną. Innym razem nawiązują do mansjonów z teatru średniowiecznego, na których odgrywano poszczególne epizody świętej historii.

 

Skrzydelski: Czy na dziś ta „Historyja” to nie jest zresztą jakaś ekstrawagancja?

 

Moroz: Chyba tak można to określić. Jednak czy w związku z tym mamy na dziś puentę?

 

Skrzydelski: Puentą jest niedzielny poranek.

 

Moroz: Oby przyniósł światu więcej nadziei.

Moroz: 4,5 / 6

 

Skrzydelski: 3,5 / 6

 

Mikołaj z Wilkowiecka

 

„Historyja o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim”

 

https://e-teatr.pl/trud-pokrzepiania-24474


#Teatr