Fredro wciąż bawi

Fredro wciąż bawi – O fenomenalnej premierze “Zemsty” Aleksandra Fredry w reż. Krzysztofa Jasińskiego w łódzkim Teatrze Jaracza.

Kiedy mainstream teatralny dekonstruuje, burzy, dopisuje i udziwnia, Krzysztof Jasiński wystawia Fredrę klasycznie, bez udziwnień i okazuje się, że Hrabia Fredro broni się sam, wciąż zaskakując aktualnością i uniwersalnością.
Więc niech sobie Spółdzielnia Teatralna, zamiast teatru, dalej uprawia prowokacje polityczne i gwałci teksty klasyków dla garstki pseudointeligentów. Klasyczny Fredro wciąż bawi i przyciąga tłumy widzów.

 

 

 

Fredro wciąż bawi

 

 

 

 

Fredro wciąż bawi

A Fredro wciąż bawi i cieszy

„Zemsta” Aleksandra Fredry w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.

 

Hrabia Aleksander Fredro – komediopisarz, bajkopisarz, pamiętnikarz, poeta – bawił się pisząc swoje komedie i chciał bawić widza teatralnego. Niestety, naraziło go to na ostre ataki ze strony wpływowych działaczy i pisarzy, którzy oprócz „braku ducha narodowego” , serwowania czytelnikom „pasztetu przysłów, bez związku z charakterami i z całością dzieła”, zarzucali mu niemoralność, uleganie francuskim wzorcom oraz drugorzędny talent.

 

Całe szczęście artyści teatralni mieli (i nadal mają) inne zdanie – role w fredrowskich sztukach grali wszyscy wybitni aktorzy XIX i XX wieku, ponieważ utwory te stwarzają wyjątkowe szanse na niezwykłe kreacje aktorskie. A teatry w Polsce, potakując, wystawiały i wciąż wystawiają komedie Fredry.

 

Jedną z najulubieńszych nadal pozostaje „Zemsta”, której prapremiera odbyła się w 1834 roku we Lwowie (jej edycja książkowa miała miejsce dopiero cztery lata później).

 

Czterdziestoletni hrabia Aleksander był już wówczas twórcą ze sporym dorobkiem i do swych utworów konsekwentnie wprowadzał elementy komiki ludowego teatru, a jego fantastyczny świat wypełniała plejada postaci oryginalnych, niepowtarzalnych, o charakterze mniej lub bardziej komediowym (rodem z farsy i groteski), naznaczonych łagodnym, oryginalnym humorem, pochodzącym z polskiego dworku szlacheckiego.

 

Takie podejście bliskie jest od dawna Krzysztofowi Jasińskiemu, założycielowi i od 1966 roku dyrektorowi artystycznemu Krakowskiego Teatru Scena STU. Realizując „Zemstę” w Teatrze Jaracza w Łodzi pokazuje, że kondycja psychofizyczna człowieka pozostaje wciąż ta sama, podobnie jak obraz gier, które ludzie toczą między sobą w codziennym życiu, a sercowe perypetie, jędrny humor, gdzie zmysłowość spotyka się z tkliwością oraz bogactwo językowe, bronią się na scenie same.

 

Pomysł utworu narodził się gdy Fredro, po zaślubieniu Zofii Skarbkowej, otrzymał w posagu m.in. połowę starego zamczyska w Odrzykoniu. Przeglądając stare papiery i akta archiwalne natrafił na ślad dawnego sporu, który toczył się między właścicielami dwóch części zamku – Piotrem Firlejem a Janem Skotnickim, do których zamek należał w XVII wieku. Firlej, wojewoda, zajmował zamek dolny, zaś Skotnicki, znany awanturnik, zamek górny. Ich zażarte kłótnie zakończyły się ostatecznie po ponad trzydziestu latach małżeństwem młodego Firleja z Zofią Skotnicką. Akcja pomyślanej przez pisarza „Zemsty” dzieje się w ciągu jednego dnia, w dwu częściach starego zamczyska, na zmianę w domu Cześnika Raptusiewicza i Rejenta Milczka. Jeden z bohaterów jest zadufanym w sobie gwałtownikiem, drugi – przebiegłym obłudnikiem. Między ich domostwami znajduje się przedmiot sporów – mur graniczny, który Rejent każe budować, a Cześnik burzyć.

 

Całość jest niezwykle zwarta i dynamiczna, nie ma u Fredry niepotrzebnych miejsc, momentów statycznych i nużących. Ten doskonale przygotowany materiał wymaga dobrej reżyserii i wytrawnych aktorów, by na scenie ukazać wszystkie zalety świetnie napisanego tekstu, barwność języka i postaci.

 

Inscenizację „Zemsty”, wystawianej obecnie w Teatrze Jaracza w Łodzi, opiera reżyser na pięknej polszczyźnie, profesjonalizmie, z ukłonem w stronę klasyki, bez udziwnień, z lekkim tylko powiewem współczesności. Realizując spektakl dziesięć lat temu udało się Krzysztofowi Jasińskiemu przemówić do widowni warszawskiego Teatru Polskiego, rozbawić ją i skłonić do przemyśleń. Tym razem aktorzy również wydobyli cały wdzięk utworu w wielce udany sposób, ukazując przejmująco fredrowskie typy osobowości i ich wielce zróżnicowane cechy indywidualne. Łódzka realizacja jest bardzo podobna do tej z Polskiego – pod względem scenografii, przebiegu linii dramaturgicznej, pomysłów ożywiających sceniczne dialogi, ale rzecz jasna aktorzy inni, a przecież od nich w dużej mierze zależy sukces spektaklu.

 

Odtwórcy kochanych przez publiczność ról potrafią wykorzystać bogate, wewnętrzne zróżnicowanie stylistyczne „Zemsty”, odpowiadające charakterom postaci. Znają – wyraźnie to słychać  – wszelkie niuanse języka Fredry, bawią się tekstem, smakują go, a gra najwyraźniej sprawia im przyjemność, co przekłada się na barwność tworzonych kreacji.

 

Andrzej Wichrowski w roli Cześnika, zawadiaki i gwałtownika, jest uosobieniem sejmikowego rębajły, którego wielkopańskie fumy, czasem nieporadność w wyrażaniu myśli dopełniają humorystycznego rysunku postaci. Bywa karykaturalny, tragikomiczny i początkowo nie wyróżnia się wśród innych bohaterów – celowo, ponieważ buduje swoją postać pomału, zwłaszcza w drugiej części pokazując jak dobrze „czuje” rytm i styl fredrowskich fraz. Szczerze się uśmiałam, gdy ochlapał mnie odrobinę wodą z beczki (kąpiel Cześnika to wciąż udany, początkowy epizod, choć powtórzony z Teatru Polskiego).

 

Bogusław Suszka czyli Rejent Milczek gra głównie głosem, jego barwą, zmiennym tonem, wydobywając ukryte mniej lub bardziej znaczenia. Jego bohater to krętacz i szczwany lis odziany w szaty świętoszkowatości. A takim znowu milczkiem nie jest… . Na scenie eksponuje wyraźnie całe zadufanie, żałosną zatwardziałość i nieprzejednanie, wypływające z przekonania o własnej doskonałości (nie bez powodu dzierży procesyjny sztandar).

 

Robert Latusek – Dyndalski – pokazuje widzom domownika i sługę starej daty, zupełnie odmiennego charakteru niż kosmopolita Papkin. W dodatku z łatwością nawiązuje bezpośredni kontakt z publicznością – kolejny przykład dobrego aktorstwa. Nieodmiennie wierny i zapatrzony w swego patrona, znakomicie partneruje Andrzejowi Wichrowskiemu, a epizod pisania listu wypada przezabawnie i smakowicie.

 

Jednak moim faworytem, bez dwóch zdań, jest Łukasz Lewandowski! W skórze Papkina czuje się idealnie, grając całym sobą, każdym niemal nerwem. Wykorzystuje znane mu techniki i umiejętności aktorskie w mistrzowski sposób, a jego nienaganna dykcja, świadomość językowa, cudowny tembr głosu pozwalają mu z każdego drobiazgu – dialogu, monologu – uczynić dodatkowy, humorystyczny element. Potrafi nawet zwrócić uwagę widzowi, którego telefon zadzwonił, wykorzystując fredrowskie kwestie i nie wypadając z roli! Żongluje konwencjami, jednak taniego efekciarstwa i banału w tym nie ma. Tchórzliwy bohater zgrabnie balansuje na granicy swoich dwóch osobowości – silnym schlebia, wobec słabszych pozostaje arogancki i bezwzględny. Nieodparcie mam ochotę westchnąć: Papkinie, jak wielu twych naśladowców, wciąż w szatach tylko innych, krąży po ulicach naszych polskich miast i miasteczek.

 

Klara, do której smali cholewki ten „lew Północy”, w interpretacji Elżbiety Zajko jest bystrą, tryskającą energią panną, która w kaszę sobie dmuchać nie pozwoli. Cóż biedny Wacław zrobiłby bez niej? Mateusz Czwartosz, jako syn Rejenta, mimo wszystko dzielnie dotrzymuje jej kroku. Bez pretensjonalności, ze współczesną nutą, z ukłonem w kierunku dobrych, klasycznych komedii, z pewnością podoba się publiczności. Może tylko oboje powinni ciut dopracować dykcję i emisję głosu?

 

Kolejną faworytką – obok Papkina – pozostaje dla mnie Ewa Audykowska-Wiśniewska. Podstolina, wdówka i trzpiotka pełna wdzięku, choć już nieco przekwitła, wciąż jawi się żywotną i urodziwą. Jej ruchy, wschodni akcent, wyraźny seksapil (tak!) czynią ją frywolną, nieco groteskową, ale i bardzo miłą.

 

Warto też zwrócić uwagę na drugoplanowe postaci – bawi wiecznie pijany (ale nigdy przesadnie) Perełka Karola Puciatego, choć tylko w tle. Dobrze zagrać kogoś pijanego, nie popadając przy tym w przesadę, nie jest łatwo. I jeszcze Radosław Osypiuk i Mariusz Siudziński jako mularze oraz Łukasz Stawowczyk jako Śmigalski – bez nich „Zemsta” nie miałaby tego uroku!

 

Krzysztof Jasiński z wprawą prowadzi aktorów, nie pozwalając ani na moment zwolnić tempa, dba o ostrość epizodów, ukazując gęsty humor sytuacyjny i językowy Fredry w całej jego krasie. Szkoda tylko muzycznego akcentu, który wybrzmiewa słabo – problemy z nagłośnieniem? Scenografia Marka Chowańca, bez nadmiernych fajerwerków, tworzy dobre tło dla całości. Pasują do niej pomysłowe kostiumy Anny Czyż, podkreślające charakter każdej z postaci.

 

Chociaż Aleksander hrabia Fredro napisał swoją sztukę w dziewiętnastym stuleciu, dziś, oglądając ją ponownie, niezmiennie dostrzegamy, iż jest to całkiem współczesna komedia i niepotrzebne jej żadne aktualizacje – wciąż dobitnie, choć z łagodnym humorem, a momentami ostro wytyka nam, Polakom, osobiste wady oraz przywary.

 

 „Wprzódy słońce w miejscu stanie! Prędzej w morzu wyschnie woda, nim tu u nas będzie zgoda”. Znamienne słowa i warto przekonać się, jaką wobec tego wersję zakończenia pokazuje tym razem reżyser Krzysztof Jasiński. Publiczność bije brawo i chyba przyzna rację słowom „czwartego wieszcza”– z nutką nostalgii, ale i przekonaniem cytuję Norwida, który pisał: „Najnieskończeńszym poetą polskim jest nie Mickiewicz, Zygmunt, Juliusz, etc., etc., ale Fredro!”

 

Anna Czajkowska

 

https://e-teatr.pl/-i-cieszy-33018


#Teatr #Fredro