Dysonans w Teatrze Zagłębia

Dysonans w Teatrze Zagłębia – Są takie przedstawienia, które lepiej, żeby pozostawały na papierze, niż były realizowane na deskach scenicznych.

Radosław Rychcik jest jednym z pupilków mafii teatralnej, która decyduje o tym, co niby jest dobre, a co niby złe w polskim teatrze.
Obecna dyrekcja Teatru Zagłębia w Sosnowcu kontynuuje linię repertuarową swojej poprzedniczki, która polega na tym, że próbuje się podlizywać mafii teatralnej w imię sukcesów, które w istocie, wyglądają jedynie dobrze na papierze, w praktyce jednak przekładają się na katastrofalnie słabą frekwencję i niemożność sprzedania widzowi owych “arcydzieł” nawet za symboliczną złotówkę.
To mniej więcej taki sam dysonans, jak w ostatnim “dziele” Rychcika.

 

 

 

Dysonans w Teatrze Zagłębia

 

 

 

 

Dysonans w Teatrze Zagłębia

Los człowieka sprzęgnięty z losem planety

„Król Edyp” Sofoklesa w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Marta Odziomek w „Gazecie Wyborczej – Katowice”.

 

“Król Edyp”, nowa propozycja Teatru Zagłębia w reżyserii Radka Rychcika to – mimo współczesnych kostiumów oraz odmiennej interpretacji – wciąż ta sama, znana opowieść o fatum, które wisi nad człowiekiem, nieważne, czy próbuje on zapobiec niechcianemu przeznaczeniu, czy nie.

 

Reżyser spektaklu nie poprzestaje wyłącznie na uwspółcześnieniu wizualnym, podrzuca także widzom dodatkowy trop interpretacyjny, wywiedziony z rozpraw filozofów. Chodzi mianowicie o nieuświadomienie Edypa, które w analizach współczesnych myślicieli dotyczy nie jego relacji rodzinnych (albo – nie tylko), ale przede wszystkim tego, iż to on – reprezentant ludzkości – jest winny obecnie dziejącej się katastrofie klimatycznej. W związku z takim zamysłem indywidualna porażka staje się katastrofą kolektywną. Nadziei nie ma nie tylko dla Edypa, ale także dla całej ludzkości.

 

Początek spektaklu jest dość intrygujący (w przeciwieństwie do przydługiej uwertury, w której to oglądamy nerwowych klientów biegających wśród półek z jedzeniem w supermarkecie – Teby, w których dzieje się akcja tragedii, trawi zaraza, więc może jest to nawiązanie do znanych nam z autopsji scen w supermarketach podczas pandemii covidu – bywały przecież dni, kiedy na półkach brakowało niektórych produktów).

 

Wracając do właściwego początku – w raczej sztampowo urządzonym sztabie kryzysowym (realistyczna scenografia Łukasza Błażejewskiego) pewien wysoko postawiony polityk delektuje się posiłkiem. To oczywiście mięso – wszak jego produkcja na masową skalę niszczy środowisko. A że będzie tu chodziło także (lub: przede wszystkim – przynajmniej twórcom) o środowisko, dowiadujemy się już na początku – obrazy jedzonego przez mężczyznę mięsa popijanego krwistym winem zastąpione zostają filmami z kolejnych katastrof trapiących ziemię – powodzi, pożarów, zanieczyszczeń etc. Te apokaliptyczne wizje, które stały się już właściwie nieodzowną częścią wieczornych wydań wiadomości, będą obecne na ekranie cały czas, uatrakcyjniane złowieszczą muzyką (świetną, swoją drogą, autorstwa Michała Lisa).

 

Owym mężczyzną jedzącym posiłek jest Edyp (czytelna, prostolinijna rola Michała Bałagi), który niczym rasowy polityk stara się zapobiec klęskom gorączkowo zrzucając kolejne obowiązki na ludzi mu podległych. Tu są nimi: Kapłan (niewyraźnie mówiący swoje kwestie, mdły w kreacji młodego doradcy Paweł Charyton), Koryfeusz Chóru (nerwowo przemierzająca gabinet szefa Beata Deutschman, tuląca zamaszyście lalkę niemowlaka i od czasu do czasu wpadająca w lekką histerię) czy Kreon (Tomasz Kocuj jako urzędas wyglądający jakby teleportował się do XXI wieku z czasów głębokiego PRL-u, czasem złoszczący się na przełożonego).

 

Do tych postaci dołącza jeszcze żona-matka Edypa, czyli Jokasta (elegancka Maria Bieńkowska, odpowiednio starsza od męża-syna, nieco zbyt groteskowa w gestach) oraz m.in. pasterze-górnicy (Grzegorz Kwas i Wojciech Leśniak) – którzy dewastują matkę-ziemię, dobrze o tym wiedząc (ich zeznania doprowadzą do objawienia prawdy).

 

Bodaj – moim zdaniem – najciekawsza scena tego przedstawienia następuje wkrótce po introdukcji – oto Edyp konwersuje z wróżbitą Terjezjaszem, który u Rychcika jest Gretą Thunberg. Znowuż jednak musimy na tę scenę poczekać, oglądając wpierw przydługie przemówienie prawdziwej Grety (jakby nie można było go skrócić…). Następnie grająca teatralną Gretę Mirosława Żak – jak zwykle – kradnie całą uwagę. Jest w jej kreacji siła, przyciąganie, moc. To wyrazista, energiczna, wybijająca się, choć nieduża rola, uatrakcyjniona świetnym występem muzycznym aktorki.

 

Potem jest niestety mniej ciekawie, interpretacja gdzieś się gubi – właściwie zostają tylko obrazy klęsk w tle. Nowy sens narzucony przez twórców spektaklowi nie chce przedrzeć się przez ów zapisany w tragedii, znany z lekcji w liceum. W rezultacie widz odbiera ze sceny jakby dwie równoległe rzeczywistości – tę, w której Edyp zmaga się z winą związaną z zabójstwem ojca i kazirodczym związkiem z matką i tę, w której jakiś polityk próbuje zapobiec ogólnoludzkiej katastrofie, spowodowanej jego działalnością. Obie te rzeczywistości nie chcą się spleść w jedną, czuć dysonans, który – mam wrażenie – czują też sami aktorzy.

 

Nie do końca udało się zatem reżyserowi przedrzeć do widzów ze – skądinąd ciekawym – odczytaniem przypadku króla Edypa. To interpretacja jak najbardziej na czasie, ale być może powinna pozostać na papierze?

 

https://e-teatr.pl/los-czlowieka-sprzegniety-z-losem-planety-25781


#TeatrZagłębia #TZ