Czas wracać

Czas wracać – to następny odcinek wstrząsającego tekstu Bogdana Wasztyla z cyklu “Labiryntów Auschwitz”, który publikuję na moim blogu.

Dalszy ciąg znakomicie napisanej opowieści non fiction “Biletu do piekła” o Ludwiku Lisiaku, pod tytułem “Czas wracać”.

 

 

 

Czas wracać

 

 

 

 

Czas wracać

Podróż trwała miesiąc. Kiedy skończył się ląd, Lisiak zapytał: A gdzie ten Sachalin?. Nikt mu nie mówił, że to wyspa.

 

Wszystko wydało się znajome: prymitywne warunki, srogi klimat i ludzie – obcy, jak on – byli łagiernicy. W przedziwnej zbieraninie – miejscowych, którzy jeszcze niedawno otrzymywali od władz 50 rubli, butelkę spirytusu i paczkę tytoniu za głowę (odciętą) zbiegłego łagiernika, byłych więźniów politycznych i pospolitych przestępców – dochodziło do tarć i śmiertelnych waśni o głupstwa.

 

– Rano dowiadywałem się, że temu odrąbali rękę, a tamtemu głowę. Choć bieda straszna, panoszyli się złodzieje – wspomina Lisiak. – Ale i tam, jeśli się umiało, można było żyć. Nikomu w drogę nie wchodziłem i wiele bezinteresownej pomocy zaznałem. Miałem szczęście i cierpliwość do ludzi. Poznawałem ich z dobrej strony.

 

Zamieszkał z Katią w leśnej wiosce Nogliki. Przekraczał normę o 100, 200 i 300 procent. Został brygadzistą. Kierował pracą 70 drwali. Kiedy jego brygada była najlepsza, przerzucano go do najgorszej. I po paru miesiącach ta najgorsza stawała się najlepszą.

 

Brakowało wielu rzeczy, ale najbardziej witamin. Z tego braku, gdy urodziła się córka, jego żonie zabrakło pokarmu. Poskarżył się naczalstwu. Po dwóch tygodniach dostał pismo, że ma się zgłosić po krowę do miejscowości odległej o 22 km od Noglik. Zwierzę było tak osłabione, że musiał je nieść na plecach. Potem gazety rozpisywały się o krzepie sachalińskich ludzi. A krowa wyżywiła córkę, syna i jeszcze jedną córkę.

 

Kraj zaczął się zmieniać w latach 60., gdy najbardziej niesfornych mieszkańców wyrzucano na kontynent. „Nagle zrobiło się tak spokojnie, że nie trzeba było drzwi zamykać” – wspomina Lisiak. I tak już zostało.

 

W 1970 roku wstąpił do partii komunistycznej jako „przodownik truda”. Miejscowi sekretarze namawiali go kilka lat, ale szybko się od niego odwrócili. Po wypadku w lesie (przywaliło go drzewo drzewo) i półrocznym pobycie w szpitalu towarzysz Lisiak upomniał się o odszkodowanie. Nie chciano mu wypłacić. Sądził,  się 2,5 roku, aż sprawę wygrał.

 

Zdążył jeszcze zbudować ponad stumetrowy most pontonowy na rzece Tym (bez projektu, według własnego pomysłu) zanim przeszedł na emeryturę. Pod koniec lat 80., gdy dzieci się już na dobre usamodzielniły, powiedział do żony: Tu nasza kraina szczęścia, ale ojczyzna w Szarowieczce. Czas wracać.


#Auschwitz #Obóz #LabiryntyAuschwitz #BogdanWasztyl