Cieszyńskie Niebo piętnaście lat później

Cieszyńskie Niebo piętnaście lat później – to rozmowa Małgorzaty Bryl-Sikorskiej z współautorką największego hitu Teatru w Czeskim Cieszynie.

Renata Putzlacher była współautorką czesko-polskiego spektaklu muzycznego w Czeskim Cieszynie pt. „Cieszyńskie nebe – Těšínské niebo”, który okazał się największym hitem w historii tej sceny.

Cieszyńskie nebe – Těšínské niebo

CIESZYŃSKIEGO PIEKŁA NIE NAPISZĘ

Przed piętnastu laty rozpoczęto przygotowania i próby polsko-czeskiego spektaklu muzycznego „Cieszyńskie nebe – Těšínské niebo” w reżyserii Radovana Lipusa w Teatrze Cieszyńskim w Czeskim Cieszynie. Wspominamy tamto przedstawienie ze współautorką scenariusza, Renatą Putzlacher. To zarazem ostatnia rozmowa w ramach rocznego cyklu materiałów o tym przedstawieniu. 

W sieci internetowej zaledwie wzmianki, a w archiwum Teatru Cieszyńskiego wąska teczka z kilkoma dokumentami. Tak wygląda dziś stan dostępnych informacji na temat legendarnego przedstawienia „Těšínské niebo – Cieszyńskie nebe”. Jak na skalę popularności i długie życie tego przedstawienia (zagrano je 136 razy, przez siedem lat nie schodziło z afisza, co jak na Teatr Cieszyński jest fenomenem) liczba dostępnych dziś archiwów jest zaskakująca skąpa.

Strona „Cieszyńskiego nieba” (podstrona oficjalnej strony Teatru Cieszyńskiego), którą przez lata redagowałam w wolnym czasie i skrupulatnie dopełniałam, zniknęła z sieci. Mogła zostać jedna strona ze zdjęciami i obsadą, przecież to kosztuje grosze. Dzięki pokaźnemu archiwum, które gromadziłam przez te siedem „tłustych” lat „Nieba”, próbuję ocalić od zapomnienia chociaż parę faktów i zdjęć na mojej prywatnej stronie.

Opowiedz proszę, jak zrodził się pomysł na to przedstawienie.

„Cieszyńskie nebe – Těšínské niebo” było dla mnie niezapomnianym profesjonalnym i osobistym doświadczeniem. Pomysł spektaklu zrodził się w głowie pieśniarza Jaromíra Nohavicy pod koniec radosnych lat dziewięćdziesiątych, gdy mieliśmy już za sobą czesko-polskie programy poetycko-muzyczne w ramach „Kawiarni Avion, której nie ma” i gdy przetłumaczyłam kilkadziesiąt jego piosenek. Oboje lubiliśmy wrocławski Przegląd Piosenki Aktorskiej, gdzie często powstawały premierowe spektakle na podstawie twórczości nie tylko polskich pieśniarzy w wykonaniu śpiewających aktorów. Pierwszy pomysł nie został zrealizowany – byłam wtedy jeszcze kierownikiem literackim Sceny Polskiej i pamiętam, że pieśni Nohavicy mieli śpiewać znani polscy artyści, a nasi aktorzy mieli być dla nich tylko tłem. Czeskich wykonań nie brano wtedy pod uwagę, bo premiera miała się odbyć na wrocławskim Przeglądzie. Moja rola polegała na tym, że jako tłumaczka miałam wybrać odpowiednie piosenki. Gdy doszło do zmian na stanowisku dyrektora naszego teatru, a potem kierownictwa Sceny Polskiej, nowy dyrektor Karol Suszka postanowił zmodyfikować projekt i ta idea była mi bliższa – wykonawcami mieli być polscy i czescy aktorzy, realizatorami ludzie związani ze Śląskiem Cieszyńskim, a premiera miała się odbyć w Czeskim Cieszynie. 

Jakie reakcje budziło „Niebo…” przed premierą wśród aktorów i jakie komentarze pojawiły się tuż po premierze? Podobno nie były to tylko głosy zachwytu…

Problemy zaczęły się już podczas prób, które odbiegały od dotychczasowej rutyny, chociażby dlatego, że na próbach spotykali się polscy i czescy autorzy. Reżyser był „tylko” z Ostrawy, a nie ze „stolycy”, mnie jako autorce scenariusza zarzucano, że jestem wtórna wobec mojej działalności związanej z kawiarnią „Avion”, a przecież celowo niektóre postaci i sytuacje z tamtej małej, elitarnej sceny chcieliśmy przenieść na dużą. I wcale nie chodziło tylko o wesołe, optymistyczne obrazki, jak dziś niektórzy widzowie wspominają. Przecież to m. in. tragiczne historie związane z cieszyńskimi Żydami zainspirowały ludzi z obu stron Olzy i jeszcze w czasie, gdy grano „Niebo”, przywrócono miastu kawiarnię „Avion”, która w spektaklu pojawiała się jako postać w najbardziej wzruszających scenach. Pierwsza publiczna próba czytana odbyła się 16 marca 2004 roku w cieszyńskiej Cafe Muzeum w uroczystej oprawie, ale jak już wspominałam, kolejne próby nie zawsze były sielankowe. Musieliśmy z reżyserem Radovanem Lipusem przekonywać tych, którzy nie wierzyli w sukces naszego przedsięwzięcia. Nam też nie wpadłoby wówczas do głowy, że spektakl podbije nie tylko Śląsk, ale także Pragę, że będzie zapraszany na festiwale teatralne, a także na prestiżowy festiwal muzyczny Smetanova Litomyšl! Póki co wyjaśnialiśmy, że robimy spektakl o ludziach żyjących pod cieszyńskim niebem, o naszych zaletach i przywarach, a także o historii, na którą nasi przodkowie i my nie mamy realnego wpływu, bo zazwyczaj decyduje się o nas bez nas. Myślę, że spotkanie dwojga Ślązaków, kobiety – Polki, katoliczki, z mężczyzną – Czechem, ewangelikiem i rówieśnikiem (Radovan jest starszy ode mnie tylko o trzy dni), mogło zaowocować nieustającymi kłótniami o tzw. imponderabilia albo głęboką wiarą w to, że można się rozumieć i cenić pomimo różnic. Nie pokłóciliśmy się ani razu, nasza przyjaźń trwa, współpraca się rozwija, mamy na koncie kilka wspólnych projektów, ale „Niebo…” było na początku i nigdy o tym nie zapomnieliśmy. Po premierze chwalono nas, ale też zarzucano nam szereg rzeczy. Ten spektakl dobitnie pokazywał – również dzięki dwujęzycznym widzom – pewne stereotypy: Czesi częściej przyjmowali żarty z dystansem, umieli się śmiać z samych siebie, Polacy czasem obrażali się, że pewne treści nie były patriotyczne, a niektóre fakty ahistoryczne, nie rozumiejąc, że chodziło nam po prostu o metaforę pogranicza w przededniu wejścia obu naszych krajów do Unii Europejskiej, a nie o traktat historyczny. Kto więc obrywał od widzów „stela”? Najczęściej polska współautorka w myśl tego, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. I założę się, że gdyby Praga i Warszawa nie przyjęły „Nieba” tak entuzjastycznie, spadłoby po roku z afisza. Przecież pierwsza recenzja w zaolziańskiej prasie była dosyć ponura. A dziś naszą ówczesną radość z tego, że wkrótce znajdziemy się w Europie bez granic, przyćmiłoby pewnie narzekanie na unijną biurokrację i coraz częstsze stwierdzenia, które doprowadzają mnie do szału, że kiedyś – pewnie w ramach RWPG – było nam lepiej.

No tak, tymczasem w 2004 roku „Těšínské niebo – Cieszyńskie nebe” powstało na fali ogólnego entuzjazmu, że oto upadają szlabany na granicy. 

I ja także ponad dekadę temu patrzyłam na Śląsk Cieszyński przez różowe okulary. Dziś z kolei nie wierzę już niektórym piosenkom z tego przedstawienia. 

Dlaczego?

Stało się poniekąd to, co przewidywałam w chwili premiery i o czym zresztą mówiłam też w udzielanych wywiadach z tego okresu. Choć zniknęły szlabany, zostały granice w sercach. Czasem ludzie pytają mnie o „Cieszyńskie nebe II”. Niczego w ten deseń nie napiszę, w końcu można być „wtórnym wobec własnej działalności” tylko raz… Wspólne projekty z Jaromírem Nohavicą się skończyły, między innymi dlatego, że inaczej postrzegamy obecną sytuację polityczną. Pewnie powiedziałby ironicznie, że brzmię jak „praska kawiarnia”, a ja odebrałabym to jako komplement. 
Padały też pytania, czy nie powstanie „Cieszyński czyściec” albo „piekło”, ale to już nie moja broszka. Dzięki politykom i ogólnej atmosferze coś na kształt czyśćca przeżywamy na co dzień. Po co jeszcze zatruwać siebie i publiczność w teatrze infernalną tematyką? Nie mam temperamentu do pisania o rzeczach bolesnych i nie chcę się już tak spalać. Skupiam się na rodzinie, poza tym lubię moją obecną pracę na brneńskim uniwersytecie. W tym roku obchodzę jeszcze jedną rocznicę – przed dziesięciu laty obroniłam doktorat z literatury polskiej i wiem, że warto było podjąć kolejne wyzwanie. Praca z młodymi ludźmi napawa mnie optymizmem i satysfakcją – „aby zapalać innych, samemu trzeba płonąć”. 
A teatr jest od święta i z Radovanem Lipusem zrealizowaliśmy jeszcze spektakle na innych pograniczach – w 2011 roku prapremierę mojej adaptacji „Domu dziennego, domu nocnego” Olgi Tokarczuk w teatrze Slovácké divadlo, a w 2015 roku spektakl „HRA-NIC-e” w Brumowie, w którym wzięli udział również aktorzy z naszych stron. To było prawdziwe niebo, bo próby i premiera odbyły się na terenie dawnego klasztoru benedyktynów. Błogosławiony czas, wspaniała publiczność, która przyjeżdżała na spektakle z różnych zakątków kraju i chyba nie chodziło tylko o piosenki (tak czasami próbowano tłumaczyć fenomen „Nieba”), choć ich autorami też byli znani twórcy, Karel Plíhal i Jiří Pavlica. 
A kolejne projekty? Choć może zabrzmi to naiwnie w naszych cynicznych czasach, myślę, że teraz trzeba wracać do bohaterów, którzy zostali sobą i nie zrezygnowali ze swoich przekonań i pewnych zasad moralnych nawet wtedy, gdy chodziło im o życie. Otrzymaliśmy z Radovanem propozycję przygotowania takiego spektaklu, w przyszłym tygodniu mamy spotkanie robocze w Pradze i jeżeli za dwa lata będzie jeszcze można mówić o takich sprawach bez cenzury, rozpoczniemy próby w teatrze, z którym jeszcze nie współpracowaliśmy.  

Padały też pytania, czy nie powstanie „Cieszyński czyściec” albo „piekło”, ale to już nie moja broszka. Dzięki politykom i ogólnej atmosferze coś na kształt czyśćca przeżywamy na co dzień. Po co jeszcze zatruwać siebie i publiczność w teatrze infernalną tematyką? Nie mam temperamentu do pisania o rzeczach bolesnych i nie chcę się już tak spalać.

Mówisz, że wznowienie tamtego spektaklu jest niemożliwe. Nie wierzysz też w „Cieszyńskie niebo II”. A czy jest szansa, że powstanie nowe przedstawienie w duchu społecznego zaangażowania, które znów podjęłoby tematykę lokalną i opowiedziałoby o współczesnym Śląsku Cieszyńskim?

Punktem wyjścia w tworzeniu „Nieba” było wejście do Strefy Schengen. Dziś nie widzę podobnych wydarzeń przełomowych, od których moglibyśmy się odbić. „Cieszyńskie niebo” było też naturalną konsekwencją moich wcześniejszych projektów – działań artystycznych związanych z „Avionem”. Przedstawienie stanowiło swoiste podsumowanie i zamknięcie ówczesnej działalności. Przez wiele lat próbowałam być „zaolziańską siłaczką kulturalną” i chyba pora na zmianę warty. Kawiarnia „Avion” stoi, napisałam o niej książkę, o której więcej mówiono w Polsce niż u nas. Wcale mnie to nie dziwi. I powiem szczerze, duchowo nadal jestem związana z tamtą kawiarnią, której nie ma…


05 / 01 / 2019

Małgorzata Bryl-Sikorska

https://kempinsky.pl/blog-tdivadlo.cz/article/124?fbclid=IwAR3sJLVMNY9NUfwrL0YBqf1qdDx4V4a_eqzH6EQlkCUbTWxnfVK37WgHKrM


#teatr