BEŁKOT W TEATRZE POLSKIM

Poniższy artykuł, jako dowód, trafia w samo sedno owego układu zamkniętego w teatrze polskim, który polega na tym, że pewne sztuki i pewne teatry są okrzyknięte jako genialne, a ich genialność tak naprawdę polega tylko na tym, że grupka opiniotwórczych osób umówiła się, że tak ma być, a te teatry wymieniają się swoimi “genialnymi” sztukami na przez siebie organizowanych festiwalach, w których, jako jurorzy (o dziwo) siedzą zazwyczaj pobierając grube honoraria, te same opiniotwórcze osoby, które okrzyknęły owe teatry i sztuki jako genialne.

 

bełkotNajgorsze w tym wszystkim nie jest to, że owa grupka doi bezlitośnie państwową (czyli naszą) kasę, lecz to, że ma to niesłychanie szkodliwy wpływ na obraz i stan teatru polskiego, ponieważ jeżeli szary widz pójdzie na jedno z tych “genialnych” przedstawień, to zazwyczaj nie zrozumie, że padł ofiarą wielkiej ściem i trafił na bełkot intelektualny, lecz pomyśli niestety, że to on nie rozumie owej “genialności” i jest za głupi na to, żeby chodzić do teatru.

Niejednokrotnie widziałem, jak na owych genialnych festiwalach, z owych genialnych przedstawień, widzowie masowo opuszczali widownię w trakcie przedstawienia.

Największym nieszczęściem jest to, że taki widz zazwyczaj nie wróci już do teatru i na tym właśnie polega największa szkoda, jaką wyrządza polskiemu teatrowi ten układ zamknięty.

 

To już bełkot w Teatrze Polskim

2014-10-24 22:34
Teatr Polski w Bydgoszczy przedstawił 24 października wykład performatywny „Fanon. Kilka uwag o rewolucji”. Na widowni około czterdziestu osób, w tym jakieś piętnaście to aktorzy, pracownicy teatru, współpracownicy i autorka sztuki (?) Agnieszka Jakimiak. Widowisko trwa czterdzieści minut. Na szczęście nie dłużej, bo ze sceny wieje nudą, intelektualną mizerotą i banałem.

To był po prostu bełkot. Przez pierwsze dwie, może trzy minuty aktorzy powtarzają: Frantz… Frantz… Fanon… Fanon. Po co? Na co? Potem następuje kilkukrotnie powtórzona informacja, że Fanon był psychiatrą, pisarzem, filozofem, czarnoskórym. I dalej, że na takich filozofów i myślicieli jak Marks, Derrida, Barthes nie wpłynął ich kolor skóry, co ma zapewne wstrząsnąć publicznością. Myśl banalna, bo przecież na Marksa wpłynęła jego nędza, na Kierkegaarda jego impotencja, na Sartre’a to, że był rudy i brzydkawy, na Spinozę, że był Żydem. Na każdego myśliciela wpływało coś z jego cielesności, pochodzenia, dzieciństwa, kraju. Fanonowi przypadł akurat w udziale kolor skóry.

Następnie dowiadujemy się, że podczas bestialstw wojny bałkańskiej w latach dziewięćdziesiątych zaginął pewien czarnoskóry obywatel Chorwacji. Egzaltacja w tym momencie w spektaklu sięga zenitu. Zaginął Murzyn, to na pewno coś znaczy, to jest symboliczne, kwintesencja europejskiego rasizmu! Do licha, podczas tej potwornej wojny zaginęło wielu ludzi. Do dziś ich szukają. Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że podczas tych wojennych potworności zaginął czarnoskóry człowiek. Przepadali bez wieści Serbowie, Chorwaci, muzułmanie i prawosławni. Mija już dwudziesta minuta tego żałosnego dotąd widowiska i nie wiadomo o co chodzi, w jakiej sprawie autorzy spektaklu zaprosili widzów do teatru. Żeby powiedzieć, że Fanon był czarny, że to miało wpływ na jego życie i myśli, że podczas paskudnej wojny bałkańskiej zaginął czarnoskóry człowiek i że to ma być w jakiś niesłychanie istotny sposób ważne.

Wiercę się więc już na swoim miejscu i czekam co dalej. A dalej jest jeszcze gorzej. Objawione mi zostaje, że rewolucja to nie jest to samo co rewolta, że rewolucja to co innego niż zamieszki. I jeszcze, że rewolucje są takie, które się powiodły i takie, które się nie powiodły. Och, są rewolucje, które się odbyły i takie, które się tylko marzyły. Ale zaraz, jak, o jakie rewolucje chodzi, które się powiodły, a które nie, które są wymarzone? Nic się o tym ze spektaklu nie dowiadujemy. To są tylko zdania oznajmujące. Mam przyjąć do wiadomości, że są takie różne rewolucje i koniec.

Poznajemy natomiast jedną anegdotę związaną z Fanonem. Przychodzi Fanon do lewicowego wydawcy w Paryżu. Wydawca chwali jego dzieło, a neurotyczny Fanon na to: –Jak na czarnucha to dobra książka, prawda?… Wydawca się wściekł, że imputuje się mu rasistowskie poglądy, a on jest poprawny politycznie, co najmniej jak Magdalena Środa i Jan Hartman w jednej redaktorskiej osobie. I redaktor wyrzuca Fanona za drzwi. No i tyle, koniec anegdoty. Wynika z niej tyle, że Fanon był neurotyczny, histeryczny i przewrażliwiony. Co w tym nadzwyczajnego?

I nagle pojmuję, to jest spektakl w lewackiej grypserze. I autorzy, grypsujący lewacy, wiedzą, która rewolucja jest dobra, udana, wymarzona, a która chybiona, przegrana. Grypsera, jak każda nowomowa nie musi swych znaczeń nikomu wyjaśniać, jest komunikatem do innych grypsujących. Ja po prostu nie grypsuje, więc nie wiem, która rewolucja się nam marzyła, która przyśniła, która odbyła, a która tyle o ile się odbyła.

Zaglądam na stronę internetową Teatru Polskiego i czytam o „Fanonie. Kilka uwag o rewolucji”:
„Jeśli rewolucję można pomyśleć inaczej, trzeba pomyśleć ją w innym kontekście. Perspektywa wprowadzona przez Frantza Fanona skłania do przemyślenia pojęć i założeń, które uchodzą za fundamentalne w europejskich rozważaniach o rewolucji. W ramach wykładu performatywnego, zapytamy jeszcze raz – jakie rewolucje odbyły się w drugiej połowie dwudziestego wieku i jakie mogą odbyć się teraz? Które rewolucje prześniliśmy, a które chcieliśmy przeoczyć?”

Jezu, ta sama nowomowa i lewacka grypsera co na scenie. Uff… I żadnych w spektaklu wyjaśnień, czegoś o tych prześnionych rewolucjach. Może w tej sytuacji warto w programach teatralnych odnotowywać: spektakl dla grypsujących lewaków.

Na scenie, w drugiej części widowiska już niepodzielnie panuje banał i głupota. Mówi się na przykład o rewolucji w Polsce 1968 roku. To nie była przecież rewolucja, tylko hucpa polskich komunistów przeciwko żydowskim komunistom. Mówi się, że aktualnie toczy się rewolucja w Hongkongu. Że co? Tam nie ma żadnych rewolucyjnych haseł. Jaka znowu rewolucja?
Aaaa, dowiadujemy się z trzech zdań wygłoszonych ze sceny, że Fanon chciał rewolucji sprawiedliwej, której rezultatem miała być powszechna równość. Aj, aj, takie hasła to ja już słyszałem i ich realizacja kończyła się powszechnym mordowaniem w Chinach, Korei Północnej czy w Kambodży.

Fanon, o czym nie mówi się z bydgoskiej sceny, był entuzjastycznym zwolennikiem stosowania przemocy w walce z kolonializmem. I opowiadał o tym otwarcie. Choćby tak jak w swoim fundamentalnym dziele „Wyklęty lud Ziemi”: „nie ma wątpliwości, że ów świat ciasny i najeżony zakazami, może zostać przebudowany tylko przemocą (…) Skolonizowany, to człowiek prześladowany, który ani na chwilę nie przestaje marzyć o tym, żeby samemu stać się prześladowcą”.

I to są prawdziwe marzenia Fanona o rewolucji – wymordować kolonistów, wymordować wszystkich przeciwników.
Skądinąd wiadomo, że jedyne udane wyjścia z kolonializmu odbyły się w Afryce na drodze kompromisu, takiego trochę jak nasz kompromis przy okrągłym stole. Natomiast wdrażanie pomysłów Fanona zakończyło się wszędzie albo klęską antykolonistów, albo trwającymi dziesiątki lat wojnami plemiennymi i rzeziami.

Ale tym dylematem nikt się w spektaklu nie zajmuje. Zresztą, o czym jest to spektakl? Że rewolucja jest cool i super. I żadnej refleksji na temat tego, że wszystkie rewolucje kończą się gułagami i nową, często bardziej dotkliwą niesprawiedliwością niż niesprawiedliwość, którą zwalczały.

Fanon Kilka uwag o rewolucji

  • reżyseria: Agnieszka Jakimiak
  • oprawa wizualna: Wojtek Gąsiorowski
  • udział biorą: Maciej Pesta, Jan Sobolewski, Małgorzata Trofimiuk

Krzysztof Derdowski

link do źródła:
https://kempinsky.pl/bydgoszcz24.pl/artykul/to-juz-belkot-w-teatrze-polskim

powiązane artykuły:

Grabarz kultury polskiej:
https://kempinsky.pl/grabarz-kultury-polskiej/

Śląski skansen teatralny:
https://kempinsky.pl/slaski-skansen-teatralny/

Dyrektorzy idioci:
https://kempinsky.pl/dyrektorzy-idioci/

Logo-sro-go:
https://kempinsky.pl/logo-sro-go/

Dyrektorzy złodzieje:
https://kempinsky.pl/dyrektorzy-zlodzieje/


#teatr