Banał i bełkot w Osterwie

Banał i bełkot w Osterwie – Dzięki podlizywaniu się Redbada Klinstrze “spółdzielni” lubelscy widzowie dostali znowu totalną katastrofę w prezencie.

Redbad Klynstra-Komarnicki był niezwykle odważny kiedy grzmiał przeciwko mafii teatralnej w telewizji, albo na Pudelku. Niestety, kiedy w nagrodę za to dostał dyrekcję Teatru Osterwy w Lublinie jego odwaga nagle się gdzieś ulotniła i zaczął realizować doktrynę ministra Glińskiego, czyli podlizywania się i karmienia swoich wrogów.
A konkretnie w Lublinie oznacza to kontynuację linii programowej poprzedniej dyrektorki, Doroty Ignatjew.
Zatem niestety w Osterwie na skutek ciągłego dopuszczania do realizacji pupilków “spółdzielni”, którzy fundują lubelskiej publiczności coraz to nowe, niestrawne, knoty teatralne cały czas ubywa widowni, a aktorzy wbijają z niemocy zęby w ścianę, bo zamienili przysłowiową siekierkę na kijek.
I wszyscy w całej niespatologizowanej teatralnej Polsce się pytają, kiedy ten banał i bełkot w Osterwie w końcu się skończy!

 

 

 

Banał i bełkot w Osterwie

 

 

 

 

Banał i bełkot w Osterwie

Dama kameliowa i towarzysze

“Dama kameliowa 1948” w reż. Jędrzeja Piaskowskiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Grzegorz Kondrasiuk w Do Rzeczy.

 

Aleksander Dumas syn napisał w 1848 r. powieść „Dama kameliowa”. W 1958 r. Adam Hanuszkiewicz zrealizował „Damę…” w Teatrze Telewizji. Z zestawienia tych faktów reżyser Jędrzej Piaskowski wraz z dramaturgiem Hubertem Sulimą wyciągnęli zbyt daleko idące konsekwencje, tworząc spektakl „Dama kameliowa 1948″. Można by spytać: Dlaczego 1948, a nie 1958? Można by odpowiedzieć: A czemu nie?

 

Jak wiadomo, Dumas swój melodramat napisał o kurtyzanie Małgorzacie Gautier. O czym zrobili swój spektakl Piaskowski z Sulimą, nie dowiadujemy się aż do końca. To wcale nie przeszkadza, jeśli ktoś zechce poświęcić dwie godzinki życia na zapoznanie się ze stanem osobowym odnowionego lubelskiego teatru miejskiego, by posłuchać, jak pobrzękuje na pianinku Dymitr Harelau, czy pogapić się na brokatową i cukierkową kurtynę scenografki Anny Met.

 

W tytułowej roli Marta Ledwoń i jest to powrót w niezłym stylu, nawiązujący do pamiętnej Małgorzaty z kultowego spektaklu według powieści Bułhakowa. Rola sugestywna i pomnikowa, gdzie trzeba – liryczna, gdzie trzeba – cyniczna, no i w finale, gdzie bardzo trzeba – tragiczna. Ledwoń jak zwykle jeńców nie bierze, więc wszystko jej jedno, czy bywalcy salonu mme Gautier to paryska bohema i arystokracja czy raczej podejrzane typy w mundurach Ludowego Wojska Polskiego, w tym próbujący nadążyć Michał Czyż [w beznadziejnie dziś już płaskiej postaci rozkochanego Armanda Duvala], z Maciejem Grubichem, który ma doczepiony – nie wiedzieć czemu – kucyk i przewieszony przez plecy pistolet maszynowy.

 

Całe szczęście Ledwoń z Jolantą Rychłowską (Prudencja] i Magdaleną Sztejman (Anna) wiedziały lepiej, co należy robić, i wyprowadziły ten tajemniczy wehikuł na bezpieczny grunt sentymentalnej komedyi. Bo aktorki w takich przypadkach wiedzą lepiej, w końcu to one będą się męczyć lub błyszczeć w deszczowe wieczory, podtrzymując niełatwy żywot tego arcydzieła, one, a nie ta objazdowa karawana zwana „zespołem realizacyjnym”. A co wiedzą Piaskowski z Sulimą?

 

Wybaczcie, zacytuję: „Ta historia miłosna nabiera nowych, nieoczywistych znaczeń” w kontekście roku 1948, który „pozwala też spojrzeć z różnych perspektyw na idealistyczne pobudki komunistów (dziś oceniane jednoznacznie negatywnie]: nadzieję na pozytywną zmianę, równość społeczną, postęp czy dobrobyt”. Okazuje się, że romans Dumasa to „uniwersalne marzenie o uwolnieniu się z dławiących jednostkę więzów i podziałów (społecznych, klasowych, politycznych), o wyjściu poza przymus kolaboracji z rzeczywistością i systemem, w jakim przychodzi ludziom żyć tu i teraz, a przede wszystkim o miłości, która przekracza wszelkie ograniczenia i pozwala uwierzyć w lepsze jutro”.

 

Taki to modelowy przykład banału i bełkotu zapętlonego, próba uzasadnienia pomysłu na inscenizację, która jest świadectwem osobliwego zamroczenia.

 

Aktualnie chodliwa czułość, ta od „Czułego narratora”, zrymowała się twórcom z klasyką melodramatu. Ale koncentracja na czułości zwolniła ich z logicznego myślenia. Oglądamy więc historię o miłości wielkiej, wspaniałej, niemożliwej, z tą różnicą, że w roli amanta obsadzono młodego komunistę. Salon pani Gautier to obszerny pokój, może w jakimś upaństwowionym pałacu, wypełniony zarekwirowanym dobrem, gdzie wojacy spotykają się z kobietami. Towarzystwo lubi sobie wypić i potańczyć albo znienacka odśpiewać „Międzynarodówkę”. Aby widzowie wszystko dobrze zrozumieli, pokazywane są też kroniki filmowe z epoki. Ale nazwiska i stosunki finansowe są z XIX-wiecznego Paryża, bo oba plany czasowe przeplatają się i nakładają. Luksusowa dziwka odchodzi, rezygnuje z miłości życia na prośbę ojca swego narzeczonego, bo chce uchronić go przed bankructwem. Narzeczony ma forsę i szasta nią. W porządku, tylko co to ma wspólnego z powojennymi komunistami w Polsce?

 

Idąc do teatru, myślałem, że przynajmniej będzie się z czym myślowo pospierać. Może to będzie spektakl o życiu wewnętrznym funkcjonariuszy bezpieki? Mamy tyle wzorców, słynny wiersz „Towarzyszom z bezpieczeństwa” („Niełatwo jest stykać się z wrogiem codziennie / i wciąż być człowiekiem / i kochać niezmiennie”…) i  film Ryszarda Bugajskiego „Zaćma”… Albo rzecz o arystokratycznym resentymencie komunistów, zabawnym i groteskowym, o polowaniach, futrach i romansach z aktorkami scen narodowych?

 

Nic z tego. Równie ciekawa albo i ciekawsza byłaby „Dama kameliowa 1965″. Gdyby nasi geniusze rzeczywiście interesowali się historią i czytali więcej niż jedną książkę naraz, może by doczytali, że w roku 1965 „Damę…” wystawiono w lubelskim teatrze. Dumas o małej stabilizacji… Albo, idąc śladem filmu z Janem Fryczem i Anną Radwan, „Dama kameliowa 1994″ – o Balcerowiczu. Też można, ale niekoniecznie trzeba.

 

Wcale nie trzeba.

 

https://e-teatr.pl/dama-kameliowa-i-towarzysze-19689?fbclid=IwAR3qz1B682EYQdPTOOGdwd6KkxJotjSa-P8xvNtPBPVXADyQp0HDksUHsk4


#TeatrOsterwy