Balladyna czyli nie usłyszeć Słowackiego

Balladyna czyli nie usłyszeć Słowackiego – o przekleństwie dopisywania klasykom przez domorosłych wieszczów zwanych dramaturgami.

 

 

Balladyna czyli nie usłyszeć Słowackiego

 

Wszystko, a zwłaszcza nic

Transowa Balladyna, czyli (nie) usłyszeć Słowackiego

Teatr Polski w Bydgoszczy wystawił „Balladynę” Juliusza Słowackiego. Nie, chwila. Wystawił „Balladynę. Wojnę wewnętrzną” Justyny Łagowskiej, scenografki, a ostatnio reżyserki (po spektaklu aktorzy wołali” „re-ży-ser-ka!, re-ży-ser-ka!” i jak się okazało, nie chodziło o pomieszczenie nad widownią, tylko o Justynę Łagowską właśnie). Teraz teatr tak ma, że nawet jeśli już wystawia klasykę, to zawsze z jakimś dopiskiem, a więc na przykład: „Dziady. Ekshumacja” albo „Nie-boska komedia. Wszystko powiem Bogu”, do wykorzystania została jeszcze cała masa dzieł klasycznych. Podpowiadam: „Don Kichot. Kino drogi”, „Hamlet. Rekonstrukcja”, „Tango. Wojna światów”, „Świętoszek. Nigdy więcej nie mów do mnie takim głosem”. Możliwości jest wiele. Przed współczesnymi interpretatorami klasyki morze wyzwań.

Jak poradziła sobie Justyna Łagowska? Gdyby poprzestała na wystawieniu musicalu na bazie dramatu Słowackiego, odniosłaby pełen sukces. Dagmara Mrowiec-Matuszak, która zagrała i Balladynę, i Goplanę, to świetna dziewczyna. Umie śpiewać, umie wyraźnie mówić i umie się poruszać. Do tego ma wygląd. Aktorka kompletna. Wprawdzie transowa muzyka Roberta Piernikowskiego, o którym dowiaduję się, że na co dzień rapuje, często ją zagłuszała, ale i tak wyszła z tej opresji zwycięsko. Czego nie można powiedzieć o partnerujących jej mężczyznach. Manieryczny Marcin Zawodziński próbował śpiewać. Efebowaty blondynek Paweł Paczesny błąkał się po scenie najwyraźniej nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Wrażenie zagubionych sprawiali także pozostali aktorzy, na których reżyser-ka nie znalazł-a pomysłu. Szkoda, bo taka Alicja Mozga to aktorka z ogromnym potencjałem i – co coraz rzadsze – znakomitym warsztatem. Uwagę zwracał chudzieńki, łysy mężczyzna grający Skierkę. To Andrzej Jakubczyk. Może dadzą mu zagrać w Bydgoszczy coś jeszcze? Jakub Ulewicz miał momenty, kiedy po wschodniemu zaciągał, choć potem nagle zaciągać przestał. Kolejna tajemnica inscenizacji.

Od czasu do czasu przez scenę przeszła dziewczynka, czyli duch zamordowanej Aliny. Ale dlaczego zagrało ją dziecko? Że niewinna? I dlaczego sceny pomiędzy piosenkami tak niemiłosiernie się dłużyły? Może i Słowacki smęcił, ale żeby do tego stopnia? Czytam w programie spektaklu, że ktoś Słowackiego zaadaptował i poddał obróbce dramaturgicznej. No tak, dzisiaj wystarczy dopisać jakieś „Bla bla bla” do „Balladyny”, żeby poczuć się jak Słowacki. Niemal każda premiera utwierdza mnie w przekonaniu, że tak zwany dramaturg to przekleństwo współczesnego teatru. Kiedyś mówiło się na takich: „mądrzejszy od radia”. Ich taktyka polega na sklejaniu wątków kompletnie ze sobą niezwiązanych, a następnie na pseudo-uczonym uzasadnieniu tegoż sklejenia. Wychodzi na ogół misz-masz i badziewie.

Skoro już pastwię się nad tą inscenizacją (którą mimo wszystko polecam Szanownemu Czytelnikowi), to trzeba też wspomnieć o… tak, proszę Państwa, o multimediach! Kamerka, laptop, projekcje na żywo i z odtworzenia, gordyjska plątanina kabli. Wiersz Słowackiego rzadko przebijał się spośród tego chaosu. Można przyjąć, że takie było założenie: pokazać, że klasyka kona w zderzeniu ze współczesnym światem technologii, od których człowiek jest uzależniony. Na szczęście w końcówce Balladyno-Goplana dała wybrzmieć wierszowi Bolesława Leśmiana „Zmory wiosenne”. Wprawdzie on ni przypiął, ni przyłatał w tym przedstawieniu, ale za to piękny. A piękno broni się samo. I za to jestem pani Dagmarze i pani reżyser-ce bardzo, ale to bardzo wdzięczny.

Teatr Polski w Bydgoszczy

Balladyna. Wojna wewnętrzna

Jarosław Jakubowski


#Balladyna