Baka lubi dramat amerykański

Baka lubi dramat amerykański – Mirosław baka mówi, że antologia dramatu amerykańskiego jest jego biblią i że został specjalistą od dramatu amerykańskiego.

W wywiadzie z Łukaszem Rudzińskim, Mirosław Baka bardzo ciekawie opowiada o współpracy z młodym reżyserem i pracą nad spektaklem “Śmierć komiwojażera”, oraz odpowiada na pytanie dlaczego tak rzadko grywa w macierzystym teatrze.

Mirosław Baka: zostałem specjalistą od dramatu amerykańskiego

– Sądzę, że dopiero teraz nasza sytuacja społeczno-polityczna przypomina czasy z dramatu Millera. Dzisiaj ci “komiwojażerowie” z początku polskiej zmiany ustrojowej i okresu tzw. “dzikiego” kapitalizmu powoli sami zaczynają spoglądać wstecz na dorobek swojego życia. Dotyczy to wszystkich, którzy chcieli coś w życiu osiągnąć, dorobić się. Dlatego teraz ten tekst nabiera mocy – mówi Mirosław Baka w rozmowie o spektaklu “Śmierć komiwojażera”, którego premiera odbędzie się 2 marca w Starej Aptece Teatru Wybrzeże.

Łukasz Rudziński: Przed laty w Teatrze Wybrzeże grał pan Biffa, jednego z głównych bohaterów “Śmierci komiwojażera” w reżyserii Feliksa Falka. Teraz gra pan kluczową postać i zarazem ojca tamtego bohatera – Willy`ego – w przedstawieniu Radka Stępnia. Tamto doświadczenie znajduje teraz odzwierciedlenie w pracy nad spektaklem?

Mirosław Baka: Nie podchodzę do obecnej pracy w nawiązaniu do poprzedniej. To dwa różne zdarzenia, w pracy aktora bardzo od siebie odległe, realizowane przez innych reżyserów i w innych okolicznościach. Nawet niewiele pamiętam z czasu, kiedy grałem Biffa. Przypominam sobie, że siedziałem na walizce, pamiętam, jakie miałem buty i fragmenty dialogu z Jarkiem Tyrańskim oraz ostatnią scenę, która widzom zapadała w pamięć również dzięki przejmującej muzyce Jana Kantego Pawluśkiewicza. Do obecnej pracy podchodziłem tak naprawdę z czystą kartą. Od tamtego czasu minęło 27 lat. Ważniejsze niż moja perspektywa jest to, jak zmienił się przez ten czas teatr. Jeśli zestawimy spektakl Feliksa Falka z 1992 roku i to, co spróbujemy zaoferować widzowi teraz, to mamy świetny przykład metamorfozy, która przez ten czas w teatrze się dokonała. Nie wartościując oczywiście tego, jakie środki teatr wykorzystuje dziś, a jakimi posługiwał się wtedy. 

Kanoniczny wręcz tekst Arthura Millera wystawia młody, wchodzący dopiero do zawodu reżyser. Zestawienie nowej, współczesnej estetyki z takim tekstem wydaje się bardzo ciekawym posunięciem.

“Śmierć komiwojażera” to dramat społeczny. Właściwie trzeba by było się zastanowić, czy to Polska lat 90., czy może ta dzisiejsza jest bliżej momentu odpowiadającego temu, co działo się w Stanach Zjednoczonych, kiedy Miller to pisał, czyli w połowie XX wieku. Mam wrażenie, że jednak ta dzisiejsza jest temu bliższa. W tamtym czasie, na początku lat 90., w Polsce działy się przedziwne rzeczy. Nie było już komunizmu, ale wciąż daleko nam było do kapitalizmu w dzisiejszym kształcie i rozumieniu. Opowieść Arthura Millera jest przykładem kapitalizmu ugruntowanego. Sądzę, że dopiero teraz nasza sytuacja społeczno-polityczna przypomina czasy z dramatu Millera. Dzisiaj ci “komiwojażerowie” z początku polskiej zmiany ustrojowej i okresu tzw. “dzikiego” kapitalizmu powoli sami zaczynają spoglądać wstecz na dorobek swojego życia. Dotyczy to wszystkich, którzy chcieli coś w życiu osiągnąć, dorobić się. Wielu z nich z pewnością popełniło podobne błędy jak Willy Loman. Dlatego teraz ten tekst nabiera mocy. 

Coś pana zaskoczyło w pracy nad spektaklem?

Niesłychanie miło zaskoczył mnie fakt, że podałem sobie rękę z młodziutkim chłopakiem, który dopiero co zaczął nazywać się reżyserem i okazało się, że rozmawiam z bardzo przenikliwym, rozsądnym, inteligentnym, słuchającym i otwartym człowiekiem. Młodzi twórcy bywają trudnymi przeciwnikami dla aktora, szczególnie takiego, który wywodzi się z innej niż oni estetyki. Mam na myśli estetykę teatralną oczywiście. Wówczas bywa, że nie jest łatwo się porozumieć. Zależało mi na dobrej roli, na dobrym repertuarze i rzecz jasna na dobrym reżyserze, stawiającym przede mną zadania, którym będę w stanie sprostać. Z Radkiem Stępniem wspaniale się dogaduję i w tej kwestii mogę chyba wypowiedzieć się w imieniu całego zespołu aktorskiego. 

Zaproponowana przez niego interpretacja nie jest to dla mnie zaskoczeniem. Jednak sposób, w jaki reżyser prowadzi aktorów, jest bardzo ciekawy. Analiza, którą wspólnie z nim przeprowadziliśmy, przekonuje z jednej strony o niesłychanej rozpiętości interpretacyjnej, jaką dobrze napisana sztuka daje aktorowi, a z drugiej strony reżyser konkretyzuje zadania i jasno sygnalizuje, którą drogą mamy podążać. Nie rozmawiamy o ogólnych, abstrakcyjnych ideach, bez haseł “a poszukajmy”, “a spróbujmy”, “a może tak, a może nie”. Radek wie, dokąd zmierza i potrafi wskazać kierunek. Dzięki temu podczas naszej ciężkiej pracy wciąż widać światełko w tunelu. Wiemy, dokąd zmierzamy. 

“Śmierć komiwojażera” to pierwsza od trzech lat nowa produkcja Wybrzeża, w której pana zobaczymy. Dlaczego zdarza się to tak rzadko?

W dużej mierze wynika to z tego, że ostatnio bardzo dużo grywałem w filmach i produkcjach telewizyjnych. Od czasu premiery innego dramatu amerykańskiego – “Kto się boi Virginii Woolf?” w 2015 roku – nie zagrałem w Trójmieście w premierowym spektaklu. W tym czasie owszem zdarzyła się ciekawa propozycja, ale ja byłem wtedy terminowo uwikłany w zdjęcia na planie filmowym. Tym sposobem minęły trzy lata od przygotowania poprzedniej roli. Warto było długo czekać, by popracować na takim materiale i zmierzyć się z rolą Willy’ego Lomana.

Wydaje się, że dramat amerykański jest panu szczególnie bliski.

To prawda. Patrząc na moje ostatnie role w Teatrze Wybrzeże można by wysnuć wniosek, że staję się powoli specjalistą od tego dramatu. Zagrałem w “Czarownicach z Salem” Millera, potem było “Kto się boi Virginii Wolf?” Albeego i teraz znów tekst Arthura Millera. Także Michele Riml, której sztuki gramy z Dorotą Kolak [“Seks dla opornych” i “Raj dla opornych” – przyp. red.] są dziełem autorki z Ameryki Północnej. Antologia dramatu amerykańskiego jest dla mnie swego rodzaju biblią – żadna inna dramaturgia mnie tak nie fascynuje. Być może dlatego, że dramat amerykański w dużej mierze przypomina gotowy scenariusz filmowy, a ja w takiej estetyce świetnie się odnajduję. Teraz z przyjemnością wróciłem do mojego teatru i mam nadzieję, że “Śmierć komiwojażera” pogramy przynajmniej kilka dobrych lat.

28 lutego 2019, godz. 15:00 autor: Łukasz Rudziński


Czytaj więcej na:
https://kempinsky.pl/kultura.trojmiasto.pl/Miroslaw-Baka-zostalem-specjalista-od-dramatu-amerykanskiego-n132247.html?fbclid=IwAR3pt-B1dTOPxHPbvwtYw9BV_baoWSnNwh-v6_zeyiSf66lTdz9WHj9muz0#tri


#MirosławBaka